
Ewa ma 35 lat i opinię „kobiety o złotym sercu”. Dla każdego znajdzie czas, każdemu pomoże. Gdy szef w ostatniej chwili prosi ją o zostanie po godzinach – zgadza się bez wahania. Kiedy przyjaciółka dzwoni zdenerwowana późno w nocy, Ewa przez godzinę cierpliwie ją pociesza, choć sama ledwo trzyma się na nogach. Na co dzień żyje w biegu, próbując zadowolić wszystkich wokół. Dopiero gdy kładzie się spać po wyczerpującym dniu, dociera do niej, że kolejny raz zabrakło czasu dla siebie.

Brzmi znajomo? Wielu z nas funkcjonuje podobnie - zawsze dla innych, nigdy dla siebie. Psychologowie określają to mianem syndromu people pleaser (inaczej: syndrom zadowalania innych). To coś więcej niż zwykła uprzejmość. Osoby takie odczuwają wewnętrzny przymus uszczęśliwiania wszystkich wokół, często kosztem własnego komfortu. Biorą na siebie zadania, których nie chcą, bo nie umieją odmówić. Za wszelką cenę unikają konfliktów, starają się spełniać cudze oczekiwania. Oto kilka charakterystycznych zachowań, które mogą świadczyć o tym, że tkwimy w pułapce ciągłego zadowalania innych:
Co sprawia, że niektórzy z nas wyrastają na takich wiecznych "ludzi do rany przyłóż"? Specjaliści podkreślają, że korzenie syndromu people pleasera najczęściej sięgają wczesnych doświadczeń życiowych. Dziecko, które widzi, że dostaje od rodziców miłość i uwagę tylko wtedy, gdy jest grzeczne, pomocne i spełnia oczekiwania dorosłych, uczy się podporządkowywać potrzeby innych ponad własne. Taki warunkowy model akceptacji sprawia, że już jako dorosły wciąż boi się odmawiać - podświadomie czuje, że miłość trzeba sobie "zasłużyć" dobrym zachowaniem. Podobny mechanizm powstaje, gdy maluch dorasta w domu z narcystycznym lub emocjonalnie niedojrzałym rodzicem. Widząc, że matka czy ojciec skupiają się wyłącznie na sobie, dziecko przestaje upominać się o swoje potrzeby i stara się zadowolić rodzica. Często to jedyny sposób, by zasłużyć na ich pochwałę - więc staje się życiową strategią.
Innym źródłem wiecznej potrzeby aprobaty bywa trauma lub przemoc doświadczona w młodości. Osoba, która zaznała agresji, uczy się nadmiernie dopasowywać do innych, by uniknąć kolejnych trudnych sytuacji - to mechanizm przetrwania. Swoją rolę potrafi odegrać także surowa krytyka w domu. Jeśli rodzice wciąż stawiali dziecku poprzeczkę niebotycznie wysoko i rzadko okazywali akceptację, młody człowiek mógł nabrać przekonania, że nigdy nie jest dość dobry. W dorosłości może stale zabiegać o cudze uznanie, próbując wypełnić tę lukę. Nie bez znaczenia jest niskie poczucie własnej wartości - zakorzenione przekonanie, że "jestem gorszy", prowadzi do kompulsywnego poszukiwania aprobaty otoczenia. Swoje dokładają też wzorce kulturowe. Zwłaszcza kobietom od najmłodszych lat wpaja się, że powinny być miłe, usłużne i dbać o innych. Dziewczynki uczą się, że bardziej wypada im być opiekuńczą "dzielną pomocą domową" niż stanowczą indywidualistką. W efekcie wyrastają na dorosłe, które boją się stawiać granice z obawy przed społeczną dezaprobatą.
Paradoks syndromu people pleaser polega na tym, że osoba wiecznie miła na zewnątrz wewnątrz często nie jest szczęśliwa. Tłumi własne emocje i potrzeby, co prowadzi do narastającej frustracji i stresu. Ewa z naszej opowieści czuje przemęczenie i rozdrażnienie - niemal nie ma dla siebie czasu, bo wszystkim wokół stara się dogodzić. Żyje w ciągłym napięciu, bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy znów będzie "potrzebna". Po latach takiego funkcjonowania wiele osób zatraca wręcz poczucie, kim naprawdę są - tak mocno przywykli do dostosowywania się do cudzych wymagań, że mają trudność z określeniem własnych opinii, upodobań czy celów. Towarzyszy im też często poczucie osamotnienia i niedocenienia.
Kumulowane latami napięcie emocjonalne prędzej czy później szuka ujścia. Bywa, że ludzie nadmiernie ulegli wybuchają w końcu złością w najmniej oczekiwanym momencie albo popadają w stany depresyjne. Zamiast otwarcie komunikować swoje niezadowolenie, nierzadko uciekają w pasywno-agresywne zachowania - sarkastyczne uwagi czy bierny opór. Niestety, taki styl funkcjonowania przyciąga też osoby skłonne do wykorzystywania. Taka uległa osoba przyciąga tych, którzy chętnie biorą, a niewiele dają w zamian. Brak umiejętności stawiania granic sprawia, że staje się idealną ofiarą dla manipulatorów. Co gorsza, nawet gdy zdaje sobie sprawę, że jest wykorzystywana, trudno jej przerwać ten układ - potrzeba bycia potrzebnym bywa silniejsza niż zdrowy rozsądek. Otoczenie szybko przyzwyczaja się, że "ona wszystko zrobi" i rzadko docenia jej wysiłki - często wręcz im więcej od siebie daje, tym z mniejszym szacunkiem się spotyka. Dla Ewy takim zimnym prysznicem była sytuacja, gdy ciężko zachorowała i... nikt z licznych "przyjaciół", którym tyle razy pomogła, nie zapytał nawet, czy czegoś potrzebuje. Ten moment bolesnej refleksji sprawił, że postanowiła w końcu pomyśleć o sobie.
Wyjście z roli osoby żyjącej pod dyktando innych nie jest łatwe - ale możliwe. Czasem rozwiązaniem okazuje się skorzystanie z pomocy psychologa lub psychoterapeuty np. W PsychoCare. Najtrudniejszy bywa pierwszy krok: uświadomienie sobie, że coś jest nie tak i zdecydowanie, że chcemy zmiany. Dalej trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo zmiana utrwalonych latami nawyków wymaga czasu i małych kroków. Poniżej kilka strategii, które pomagają odzyskać kontrolę nad własnym życiem:
Na szczęście to motto nie musi być wyrokiem na całe życie. Choć potrzeba akceptacji tkwi w nas głęboko, można nauczyć się ją okiełznać. Stawiając pierwsze nieśmiałe kroki ku asertywności i szacunkowi do samego siebie, z czasem odzyskujemy wewnętrzną wolność. A prawdziwi przyjaciele i bliscy? Oni tę przemianę uszanują - i być może nawet polubią nową, bardziej szczęśliwą wersję nas samych.
Artykuł sponsorowany
