Pusty brzuch, puste ramiona i niepewność. Matki wcześniaków swoją opowieścią uczą nas pokory

Olaf po urodzeniu ważył mniej niż paczka cukru. Halszka, ponad dwa kilo, ale zważywszy na rokowania od początku ciąży, jej pojawienie się na świecie rodzice rozpatrują w kategorii cudu. Matki wcześniaków opowiedziały nam swoje historie ku pokrzepieniu. Być może gdzieś tam teraz na oddziale neonatologicznym przy inkubatorze siedzi mama. I liczy: oddechy, gramy i przeżyte dni. A przede wszystkim, liczy na cud. To dla niej, z okazji Światowego Dnia Wcześniaka wracają pamięcią do trudnych dni po przedwczesnym porodzie, by pokazać, jak bycie mamą wcześniaka wygląda naprawdę.

Partnerem publikacji jest Bella Baby Happy, producent pieluszek SOFT & DELICATE przystosowanych specjalnie dla delikatnej skóry noworodków poniżej 2 kg

W ciąży to pytanie słyszy się chyba najczęściej, zaraz po “Jak się czujesz?" i “Czy znacie już płeć?’. “Kiedy masz termin" - dopytują wszyscy. W życiu przyszłej mamy nagle wszystko krąży wokół tej daty. Bohaterki tej opowieści - Sylwana i Katarzyna - nie zdążyły nawet spakować torby do szpitala. Dziecko miało się urodzić za wiele tygodni. Ale w ciąży niczego nie można być pewnym. A już na pewno nie tego, że dziecko urodzi się o czasie i od razu trafi w matczyne ramiona.
***

Reklama

Olaf ważył mniej niż paczka cukru. “Pięć procent szans, że przeżyje"

Sylwana: Człowiek może sobie planować, ale widać Bóg ma swoje plany. Miałam dopiero 23 lata, co ja mogłam wiedzieć? Pamiętam że była końcówka stycznia zimno ponuro, szybko robiło się ciemno, gdy nagle okazało się że mam bardzo wysokie ciśnienie. Zdziwiło mnie to, bo czułam się normalnie, nie miałam żadnych objawów, tymczasem nadciśnienie postępowało, a dziecko nie rosło. Było za małe jak na ten etap ciąży.

Któregoś wieczoru zmierzyłam ciśnienie. Było tak wysokie, że mój mąż od razu wezwał pogotowie. Byłam wówczas w 27 tygodniu ciąży, a to o wiele za wcześnie, żeby dziecko się urodziło zdrowe.

Kilka dni spędziłam na patologii ciąży. I co szczególnie dojmujące, obok mnie leżały mamy, które były już po przewidywanym terminie porodu. Pamiętam ich narzekania, że mają dosyć tej ciąży, że ten brzuch taki wielki, że niech to się w końcu skończy, że kiedy one w końcu urodzą! A ja leżałam obok i myślałam, że zaraz zacznę krzyczeć. One nie wiedziały nawet, jakie miały szczęście, że donosiły tę ciążę. Dla nas każdy dzień był na wagę złota.

Rokowania były kiepskie. Jeden lekarz wprost powiedział: “To się nie uda - jest 5 proc. szans, że dziecko przeżyje". Do dziś się zastanawiam, czemu oni w ogóle mówią takie rzeczy. Cały czas monitorowano tętno dziecka i moje ciśnienie. Pamiętam, że tego dnia, odprawiłam męża do domu, liczyliśmy, że nic się nie zadzieje. Ale chwilę później wbiegła lekarka i krzyknęła, że tracimy go, że tętno dziecka zanika i że musimy ciąć. Nie pamiętam za wiele z tego, co działo się później. Byłam całkowicie znieczulona, a gdy się obudziłam, dziecka nie było już ani we mnie, ani przy mnie. Zapytałam półprzytomna położną, czy dziecko przeżyło. Powiedziała, że zadzwoni na oddział i sprawdzi. Żył. Ale to jeszcze nie znaczyło, że będzie żył dalej. Ważył 900 gramów. To mniej niż paczka cukru.

Pierwszy raz zobaczyłam go na zdjęciu, gdy jeszcze leżałam na oddziale pooperacyjnym. Na szczęście nie położono mnie z mamami, które miały przy sobie maluszki, bo tego bym chyba nie wytrzymała. Tak bardzo chciałam zobaczyć Olafa. Od razu wiedzieliśmy, że tak damy mu na imię. Mąż zrobił mu zdjęcie, ale zbliżył do niego aparat tak bardzo, że w kadrze dziecko wydawało się normalnego rozmiaru. Ot, taki zwykły noworodek. Dopiero kiedy o własnych siłach byłam w stanie do niego dotrzeć, zobaczyłam go na żywo. Leżał w inkubatorze i wyglądał jak okruszek, zajmował zaledwie jego maleńki fragment. Skórę miał przezroczystą, widać było przez nią większość żył. Był taki mały i słaby, że prawie nierealny. Szanse, że przeżyje, były naprawdę niewielkie.

Mleko zmieszane ze łzami i Olaf w krainie Harry’ego Pottera

Czas tuż po urodzeniu Olafa pamiętam jak przez mgłę. Byłam przerażona. Każdy dzień to było czekanie i modlenie się o to, żeby jego stan był stabilny. Co ciekawe dziecko, choć tak maleńkie, oddychało samodzielnie, ale i tak wymagało wspomagania tlenowego. Syn leżał obłożony rurkami i sprzętem, podpięty do aparatu CPAP, pomaga wcześniakom oddychać, ma za zadanie odciążać ich w tym wysiłku.

W trzeciej dobie doszło do sepsy. Olaf dostał antybiotyki i trafił pod respirator. Jakby tego było mało, doznał wylewu, co często się zdarza u skrajnych wcześniaków. To był punkt zwrotny - jego stan, zamiast poprawiać się, tylko się pogarszał. Był krytyczny. Mnie wypisano do domu, a on leżał i był o krok od śmieci. Gdy opuszczałam szpital, żegnałam się z nim. Od tamtej pory każdego wieczoru drżeliśmy na dźwięk telefonu, myśleliśmy, że to dzwonią lekarze z najgorszą wiadomością.

Minęło wiele tygodni, zanim wzięłam go na ręce. Po prostu bałam się, nie chciałam go uszkodzić. Miałam 24 lata, co ja w ogóle mogłam wiedzieć? Nie byłam na to wszystko gotowa. Po porodzie koleżanka przyniosła mi używany laktator, żebym odciągała mleko dla małego. Leciało mi z trudem, zbierałam kropla do kropli, całymi godzinami, a łzy same płynęły z oczu. Gdy to wszystko się stało, nie byłam przecież nawet spakowana do szpitala. Choć teraz myślę, że na takie rzeczy i tak nie da się przygotować.

Każdego dnia obsesyjnie sprawdzałam, ile waży. Cieszyło mnie nawet kilka gramów. Siedziałam w szpitalu, jak długo tylko mi pozwalano, spędzając czas z nim zwiniętym w kulkę na mojej klatce piersiowej. To było takie nasze opóźnione kangurowanie. Żeby zająć czymś myśli i czuć, że coś robię, czytałam na głos. Przeczytałam mu cały pierwszy tom Harry’ego Pottera, chciałam, żeby słyszał mój głos, i żeby go tym czytaniem utulić. Podobno wcześniak powinien często słyszeć swoje imię, więc każdy bohater Harry’ego Pottera miał na imię Olaf. W końcu jego stan zaczął się stabilizować.

“Synku rośnij, oddychaj, jedz i trzymaj ciepło"

Aby wcześniak mógł wyjść do domu, musi spełnić cztery warunki: trzymać ciepło, umieć jeść, umieć samodzielnie oddychać i ważyć odpowiednio, czyli minimum ponad 2 kg. To takie niby podstawowe rzeczy - połykać jedzenie, brać oddechy, nie marznąć. Niby nic, a jednak tak wiele dla dziecka, które nie było dostatecznie długo w łonie mamy. Przez to wszystko potem człowiek się zastanawia, czy to moja wina, a dlaczego tak się stało, jak mogłam temu zapobiec, czy gdybym mogła cofnąć czas, to by się stało inaczej. Ale tego już się nie dowiem, tak jak nie poznałam nigdy przyczyny, skąd to moje nadciśnienie ciążowe i cały ten przedwczesny poród.

Olaf spędził w szpitalu 12 tygodni. Wtedy wydawało mi się, że jak wyjdziemy do domu, to ten cały koszmar się skończy. Tymczasem ze szpitala wyszliśmy z dzieckiem i grubym plikiem skierowań. Młody miał problemy z sercem, astmę, problemy neurologiczne i sensoryczne. Nie zliczę, ile razy byłam z nim u wszelkiej maści specjalistów, logopedów, alergologów, fizjoterapeutów. Każdy dzień to była ciężka praca. Dostaliśmy się m.in. pod opiekę Maltańskiego Centrum Pomocy Dzieciom, gdzie Olaf był rehabilitowany. Usiadł samodzielnie dopiero gdy miał rok, długo bał się karmienia łyżką, mycia zębów - w ogóle problemem było wszystko, co wymagało włożenia czegoś do ust. Ale żył i powoli rósł. I z miesiąca na miesiąc widać było progres.

Uroki macierzyństwa

Dwa lata po Olafie urodził się nam drugi syn - Benio, cały i zdrowy, przyszedł na świat w terminie. Dopiero przy drugim dziecku poznałam, czym są uroki macierzyństwa. Czym jest ta cała słodka otoczka, branie rumianego bobasa na ręce, zdjęcia, ciuszki i martwienie się co najwyżej kolką.

Dziś wiem, że nasz wcześniak miał najlepszą opiekę, że gdyby nie lekarze z oddziału neonatologii w szpitalu na ul. Kopernika w Krakowie, gdyby nie doktor Joanna Hurkała, gdyby nie sprzęt kupiony przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, który był tam dosłownie wszędzie, Olafa dzisiaj by nie było.

Syn ma świadomość, że jest wcześniakiem. Tłumaczyłam mu, że urodził się za wcześnie, bo mama była chora, pokazywałam zdjęcia ze szpitala. Gdy się na nich zobaczył, strasznie się zdziwił. Pytał: “Gdzie ja leżę mamo? Co ja mam w buzi i dlaczego mam taką wielką pieluchę, prawie po szyję!?" Każde jego urodziny są dla mnie słodko-gorzkie. Za nami jest ich siedem.

Olaf właśnie poszedł do pierwszej klasy. Czasami patrzę na niego i nie wierzę. Jest uczniem z plecakiem na plecach i czapką z daszkiem, broi i śmieje się dużo, nie odstaje od innych dzieci. No może poza tym, że jest nieco drobniejszy od rówieśników. Ale to drobiazg.

***

Cudka, której miało nie być

Katarzyna: Zacznijmy od tego, że tego dziecka w ogóle miało nie być. Chyba tylko moja babcia do końca wierzyła, że się urodzi. O ciąży dowiedziałam się w czwartek, a już w poniedziałek miałam pierwsze krwawienie. Nie policzę, ile ich było. Miałam też kilka krwotoków, zawsze znienacka, bez uchwytnej przyczyny. Wiele razy byłam badana, lekarze mówili, że ta ciąża nie ma szans się utrzymać. Nikt jednak nie wiedział, skąd w ogóle to krwawienie. Być może w macicy był jakiś krwawnik, ale nikt nie potrafił go znaleźć. Za każdym jednak razem, gdy trafiałam pod głowicę USG, okazywało się, że serce dziecka bije. Odradzali się cieszyć. Wciąż tylko mówiono nam, że raczej nic z tego, i to będzie cud, jeśli donoszę tę ciążę.

W 32 tygodniu trafiłam do szpitala z bólami brzucha. Po podaniu leków bóle ustały, a ja za kilka dni miałam zostać wypisana do domu. Jednak sytuacja znowu się powtórzyła. Podejrzewano niestrawność po zjedzonych dzień wcześniej czereśniach, ewentualnie atak wyrostka robaczkowego. Całą noc zamartwiałam się, czy u ciężarnych przeprowadza się takie operacje. Przez myśl mi nie przyszło, że to może być już poród. Pierwsze dziecko - syna, urodziłam na drodze zaplanowanej cesarki ze wskazań medycznych, tzw. "na zimno". Nie miałam więc pojęcia, jak w ogóle wyglądają bóle porodowe. Regularnie byłam podłączana do KTG, ale nie pisały się żadne skurcze.

Tej nocy nie przespałam. Nad ranem przyszli do mnie lekarze i powiedzieli, że to już poród. Zwykle nie płaczę przy ludziach, jednak wtedy tak. Byłam przerażona. Wcześniej dużo czytałam o wcześniakach, co było mi potrzebne do pracy, więc wiedziałam, że poród przedwczesny może wiązać się z ciężką niepełnosprawnością dziecka.

Na dodatek nie byłam przygotowana do rodzenia. To wszystko było dopiero przede mną, dopiero wybierałam szkolę rodzenia. Na szczęście wtedy położna uspokoiła mnie i powiedziała, że jedyne co mogę zrobić dla swojej córki teraz, to urodzić ją drogami natury. Potem wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko.

Pod sam koniec porodu w sali, w której rodziłam, dosłownie zaroiło się od ludzi. Dotarło do mnie to, że to personel neonatologii i poczułam, że córka jest w dobrych rękach. W szpitalu uniwersyteckim w Krakowie na ul. Kopernika oddział opieki nad najmniejszymi noworodkami mieści się piętro nad porodówką. Moja córka miała więc szczęście, że nie musiała być przewożona wiele kilometrów do innego szpitala, co może wiązać się z ryzykiem wylewu lub infekcji.

Pusty brzuch, puste ramiona i czekanie

Urodzenie wcześniaka od samego początku naznaczone jest samotnością. Zostajesz sama z pustym brzuchem, pustymi ramionami, milionem myśli i niepewnością. Stan dziecka, jeżeli jest stabilny, daje nadzieję, ale tu wszystko może się zmienić w każdej chwili. Pierwsze doby są decydujące - mogą pojawić problemy z oddychaniem, saturacją, wylewy.

Córka na szczęście urodziła się na własnym oddechu, to znaczy, że samodzielnie oddychała, ale mimo tego, by odciążyć się płuca, na jakiś czas podpięto jej aparat CPAP. O dziwo, nie miała za wielu oznak wcześniactwa, ważyła ponad 2 kilo i powoli okazywało się, że wszystko będzie z nią dobrze.

W tamtych dniach, oprócz strachu, najgorsza była tęsknota za dzieckiem. Tak bardzo chciałam ją wziąć na ręce, tymczasem mogłam ją jedynie dotknąć, a i czas wizyt był na oddziale ograniczony. Przez kilka dni nie mogłam też zobaczyć jej twarzy - maska tlenowa zasłaniała prawie całą jej buźkę, a od tego, jak będzie wyglądać, uzależniałam imię, jakie dostanie.

Po porodzie leżałam w sali poporodowej z mamą małej Łucji, urodzonej w terminie. Okazała się tak współczująca i jednocześnie towarzyska, że dzięki niej nie zamartwiałam się cały czas. Ona odciągała moje myśli od tematu powikłań wcześniactwa, a ja odciągałam mleko. I tak całymi dniami. Udowodniono naukowo, że wcześniaki, które dostają mleko mamy, a nie mleko modyfikowane, mają dużo mniejsze ryzyko zachorowania na martwicze zapalenie jelit. Wzięłam więc sobie to karminie za punkt honoru.

Byłam wdzięczna losowi za lekarzy i za całą dzisiejszą medycynę, za to, ile dziś da się zrobić, by wspomóc rozwój wcześniaka. Gdy córka była jeszcze w brzuchu, dostałam specjalne leki, które miały wspomóc pracę układu oddechowego i ochronić układ nerwowy - właśnie w przypadku przedwczesnego porodu.

Po czterech dniach w inkubatorze córka trafiła do sali podwyższonego ryzyka, już bez żadnej aparatury. Wtedy też została Halszką. Dostała też drugie imię. Jeszcze w ciąży przez ramię babci podglądałam serial “Korona królów" i usłyszałam w nim imię Cudka. Pomyślałam, że ono idealnie do niej pasuje. Bo to był cud, że po tej nieszczęsnej ciąży w ogóle się urodziła i to bez żadnych powikłań. Dziś Halszka Cudka ma 16 miesięcy i nikt by nie powiedział, że przyszła na świat prawie dwa miesiące za wcześnie. Ale u wcześniaków nie zawsze tak dobrze się wszystko kończy. My miałyśmy obie naprawdę dużo szczęścia.

Partnerem publikacji jest Bella Baby Happy, producent pieluszek SOFT & DELICATE przystosowanych specjalnie dla delikatnej skóry noworodków poniżej 2 kg

materiał promocyjny
materiały promocyjne

W serwisie zdrowie.interia.pl dokładamy wszelkich starań, by przekazywać wyłącznie sprawdzone, rzetelne informacje o objawach i profilaktyce chorób, bo wierzymy, że świadomość i wiedza w tym zakresie pomogą dłużej utrzymać dobre zdrowie.
Niniejszy artykuł nie jest jednak poradą lekarską i nie może zastąpić diagnostyki i konsultacji z lekarzem lub specjalistą.

Dowiedz się więcej na temat: wcześniaki | wcześniactwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL