Po śmierci przyjmie cię kosmetyczka

Agnieszka Beczek to Pani z Domu Pogrzebowego. Jest tanatokosmetolożką. Zdradziła nam, jak wygląda praca w zakładzie pogrzebowym /123RF/PICSEL
Reklama

Umyje, ubierze, zrobi fryzurę i makijaż, pomaluje paznokcie. Nie powiesz, że nie podoba ci się upięcie, że kreska jest za mocna, odcień szminki nie ten, że brodę to w sumie można by było jeszcze przyciąć, a tego wąsa to jednak lepiej byłoby zgolić. Przyjmiesz wszystko takim, jakie jest, nawet jeśli to do ciebie niepodobne. Nie powiesz i nie zrobisz nic, bo nie żyjesz.

***

"Wyobraź sobie, że umierasz. Teraz. W tym, w co jesteś ubrany/ubrana. Być może w tym momencie, w którym to czytasz, masz nieogolone nogi, brudną bluzkę, popękane pięty albo nieobcięte paznokcie u stóp. Nie zawsze jesteśmy idealni, a nasze 'niedoskonałości' skrzętnie ukrywamy przed światem. Musicie mieć świadomość, że po śmierci pracownik prosektorium zobaczy Was w całej okazałości".

***

Tak jeden z wpisów zaczyna Agnieszka Beczek, która na Instagramie funkcjonuje jako Pani z Domu Pogrzebowego. Jest tanatokosmetolożką. Na co dzień pracuje w jednym z warszawskich zakładów pogrzebowych, gdzie przyjmuje rodziny po stracie bliskiej osoby, wykonuje makijaże pośmiertne i przygotowuje ciała do pogrzebu. Dzieląc się historiami zza drzwi prosektorium, nie chce wywoływać strachu. Chce oswoić nieoswojone.

Reklama

"Zauważyłam, że ogrom osób przeraża myśl o tym, że ktoś obcy będzie oglądać lub dotykać jego ciała. To zrozumiałe, ale profesjonalista nigdy nie będzie komentować wyglądu, ani oceniać Was pod tym względem, wiecie dlaczego? Dlatego, że dla nas te 'niedoskonałości' nie mają żadnego znaczenia. Oceniamy ciało osoby zmarłej pod kątem technicznym. Wiemy, że życie nie jest idealne, ciała nie są idealne, są po prostu ludzkie".

Z Agnieszką Beczek, Panią z Domu Pogrzebowego, rozmawiamy o tym, co dzieje się z ciałem po śmierci, jak przygotowywane jest do pogrzebu i jaką rolę w tym procesie odgrywa tanatokosmetolog. Pytamy też o to, jak o śmierci rozmawiać i jak przestać się jej bać.

***

Izabela Rzepecka, Interia ZDROWIE: Kilka tygodni temu zmarła moja babcia. Zwyczaje w tej części Polski są takie, że codziennie, do czasu pogrzebu, żałobnicy spotykają się, by czuwać przy otwartej trumnie. Przyznaję, że był to pierwszy raz, kiedy widziałam twarz osoby zmarłej. Twarz babci była spokojna i rozświetlona. To właśnie zasługa tanatokosmetologa?

Agnieszka Beczek, Pani z Domu Pogrzebowego, tanatokosmetolożka: - My tanatokosmetolodzy zajmujemy się wszystkim: myjemy zwłoki, zabezpieczamy ciało, wykonujemy makijaże zmarłym, układamy im włosy, ubieramy. Taki wygląd babci świadczy o sprawnej ręce osoby, która przygotowywała ją do pogrzebu. Jeśli dana osoba zna się na swojej pracy, można uzyskać spokój na twarzy osoby zmarłej i delikatny, promienny wygląd, a przez to wrażenie, jakby spała.

Na co dzień makijaż wykonuje się, by zakryć niedoskonałości, podkreślić urodę, odjąć sobie lat, poczuć się lepiej, pewniej. A po co wykonuje się makijaż osobie, która właśnie zmarła? Wydaje się on już zwyczajnie zbędny.

- Jako osoba pracująca ze zmarłymi wiem, jak człowiek wygląda po śmierci, jak zmienia się na przestrzeni tych kilku dni, do dnia pogrzebu. Gdyby nie kosmetyka pośmiertna czy proces balsamacji, rodziny byłyby bardzo poruszone podczas pożegnań. My nie tylko ukrywamy znamiona śmierci, ale też staramy się oddać to, jak dana osoba wyglądała za życia. Proszę wykonać prosty test w domu - zaznaczyć sobie kredką jeden łuk brwiowy, a po drugiej stronie twarzy nie robić nic. Zobaczy pani, jaka jest różnica poziomów między jednym okiem a drugim. Po śmierci zmieniamy się. Nierzadko choroby przewlekłe odciskają na twarzy swoje piętno. Czasem zmarli mają otwarte oczy, usta. Makijaż pośmiertny przywraca na ich twarzach spokój i przywraca rysy.

Gdybyśmy zrezygnowali z wykonania makijażu osobie zmarłej i przed pogrzebem przyszli ją pożegnać - jakiego widoku moglibyśmy się spodziewać?

- Wiele zależy od czasu, jaki upłynął od dnia zgonu, a także od przyczyny śmierci. Ale zakładając, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych i ostatnie pożegnanie ma miejsce po upływie dwóch, trzech dni, a makijaż nie został wykonany, w oczy rzuciłyby się na pewno sine uszy, a także plamy opadowe, czyli sinofioletowe zabarwienia skóry. Następnie gałki oczne, które po śmierci wysychają i zapadają się. Potem usta, których kontur się rozlewa i które stają się blade. Podobnie skóra, która oprócz tego, że zmienia nieco kolor, to opada, co widać po czole, żuchwie, a także dłoniach i innych odkrytych miejscach. Proszę wyobrazić sobie babcię o wyraźnie zaznaczonych żyłach na rękach. One po śmierci nie będą już tak widoczne. Używając jednak odpowiedniej chemii pogrzebowej, jesteśmy w stanie uwydatnić wszystkie te cechy, które dla osoby zmarłej były charakterystyczne - wszelkie plamy wątrobowe, znamiona, pieprzyki, blizny czy żyły właśnie. W miarę możliwości staram się je pozostawiać. Wiem, że dla tych ludzi były szczególnym elementem urody i nie chciałabym ich przykryć, nie chciałabym ich przerysować, żeby ktoś, kto przyjdzie się pożegnać, miał poczucie, że tam leży ktoś inny.

Jak uzyskuje się taki efekt?

- Istnieją specjalne kosmetyki przeznaczone do wykonywania makijażu pośmiertnego. Różnią się od drogeryjnych przede wszystkim składem i trwałością. Są "ciężkie", mają konsystencję bardzo gęstego kamuflażu. Uaktywniają się pod wpływem ciepła naszych dłoni, a na skórze osoby zmarłej zastygają. Umiejętnie użyte, nie dają efektu maski. Niezbędne w codziennej pracy są dedykowane zmarłym podkłady, korektory, puder transparentny. W skład chemii pogrzebowej wchodzi również wypełniacz tkankowy, który działa jak botoks dla żywych. Możemy wypełnić nim gałki oczne, opuszki palców, zrobić obrys ust, lekko je wypełnić. Ale wspieramy się też kosmetykami drogeryjnymi, np. tuszami do rzęs, cieniami, różem, pomadkami. Można powiedzieć, że te dwa światy kosmetyczne się przenikają i uzupełniają.

Gdyby więc mąż przyniósł do zakładu ulubioną szminkę zmarłej żony, wykorzystałaby ją pani?

- Oczywiście! Bliscy często przynoszą kosmetyki, których dana osoba używała za życia. W przypadku pań są to zwykle szminki i tusze do rzęs, a w przypadku panów to zazwyczaj ich ulubiony zapach. Proszę jednak nie myśleć, że panów po śmierci nie malujemy. Malujemy, ale przykrywamy tylko to, co konieczne. Najczęściej mężczyznom zakrywam podkładem uszy, nakładam go delikatnie na twarz, szyję, dłonie. Przycinam i piłuję im paznokcie, usuwam włosy z nosa, golę brodę, wąsy, tuszuję siność ust...

Makijaż to jednak tylko część pośmiertnej toalety. Wszystko zaczyna się od mycia zwłok. Tego kroku nie pomija się nawet wtedy, gdy zmarłego umyje w domu rodzina. Dlaczego?

- Przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. Po pewnym czasie mięśnie osób zmarłych się rozluźniają. Gdy w jelitach znajdowała się treść pokarmowa, dojdzie do defekacji, zmarły może puścić też mocz. Pod wpływem bakterii gnilnych mogą mieć miejsce także wycieki górnymi drogami. Zdarzają się one bardzo często. Osobę zmarłą trzeba umyć, by bakterie, które po wyciekach osadzają się na skórze, nie stanowiły zagrożenia dla otoczenia - dla bliskich zmarłego, jak również dla nas, pracowników zakładu pogrzebowego. To istotny element toalety pośmiertnej także ze względów estetycznych.

Umieramy nie zawsze tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Zabiegi składające się na toaletę pośmiertną pozwalają nam godniej pożegnać się ze światem?

- Myślę, że gdybyśmy stanęli żywi obok swojego zmarłego ciała, które uległo wypadkowi lub umierało w męczarniach z powodu długiej choroby, i zobaczylibyśmy ślady wypadku czy choroby na swojej twarzy, nie spodobałby nam się ten widok. Dzięki tym zabiegom odchodzimy jak ludzie. 

Zdarza się, że bliscy osoby zmarłej jednak z nich rezygnują?

- Z reguły te zabiegi są wykonywane. Pomagają żywym przejść przez żałobę. To pierwszy krok w pogodzeniu się ze stratą. Ale czasem, ze względu na kwestie finansowe, niekiedy na życzenie rodziny się od nich odstępuje. Jeśli dostaniemy wyraźną informację: "Proszę nie malować mamy", nie wykonuję żadnego makijażu. Robię tylko absolutnie to, co muszę. Zdarzają się osoby, które kategorycznie mówią: "Proszę niczego nie robić. Jestem gotowy na ten widok" lub "Proszę owinąć mamę w całun kremacyjny, bo tak sobie życzyła. Tyle". Wszystko jest ustalane w trakcie rozmowy z rodziną. O każdy szczegół trzeba zapytać, bo proces przygotowania ciała jest nieodwracalny. Musimy się dowiedzieć, na którą stronę osoba zmarła się czesała, czy zafarbować odrost, czy go zostawić, czy ma mieć pomalowane paznokcie, czy niepomalowane, czy golimy wąsy, brodę, czy wykonujemy makijaż - jeśli tak, to jaki. Samowolka jest niedopuszczalna.

Za niedopuszczalne uważa też pani zaklejanie ust i łamanie kości? O takich praktykach w zakładach pogrzebowych również się słyszy.

- Powiem tak - nie wyobrażam sobie tak pracować. Jeśli chodzi o łamanie kości, to myślę, że nawet byłoby mi bardzo trudno taki zabieg zastosować. Zwrócę jednak uwagę, że łamanie kości i łamanie stężenia pośmiertnego to pojęcia, które bardzo często są mylone. Łamanie stężenia pośmiertnego polega na rozmasowaniu mięśni, na rozruszaniu stawów, żeby ciało człowieka, które po śmierci się zastaje, stało się bardziej elastyczne. Z kolei jeśli chodzi o klej - jestem przeciwniczką jego używania, ale wiem, że niektórzy go stosują. Istnieje wiele metod bezinwazyjnych, w których absolutnie nie trzeba używać kleju. Podszycie żuchwy - nie mylić z podszywaniem ust i efektem jak u Frankensteina - nie jest widoczne i ładnie zamyka usta. Nakładki na gałki oczne ładnie zamykają powieki. Mamy sposoby na to, by zrobić wszystko z godnością i szacunkiem. Używanie kleju i łamanie kości to droga po linii najmniejszego oporu.

Historie tych, którzy leżą u pani na stole, są pani znane?

- Może to ludzka ciekawość, nie wiem, ale lubię wiedzieć, kogo mam możliwość przygotować. Z racji tego, że mam pracę łączoną, pracuję też w biurze, przyjmuję tam rodziny, dużo rozmawiam z bliskimi zmarłych. Dowiaduję się, co robili za życia, kim byli, co lubili, czym się zasłużyli. Nie słyszę o złych cechach, bo o zmarłych źle się nie mówi.

Wciąż patrzy pani zmarłym w oczy?

- Tak było wcześniej. Zastanawiałam się, co widzieli ostatniego przed śmiercią, czy byli sami w pokoju, czy był z nimi ktoś bliski, czy może umarli nagle, może w fotelu, gdy oglądali swój ulubiony program. Teraz staram się o tym nie myśleć, bo chyba za bardzo się w to zagłębiałam. Nie lubię już patrzeć im w oczy, ale jeżeli oczy są otwarte, nie mam wyjścia. Natomiast zawsze zwracam się do zmarłych. Dziękuję im za wspólny czas, za cierpliwość, za to, że mogłam ich przygotować. Mówię, że wszystko poszło dobrze, że ktoś czeka na zewnątrz, żeby się pożegnać. Uspokajam, choć być może bardziej siebie. Czuję jednak wewnętrzną potrzebę powiedzenia im czegoś dobrego.

Nie jest tak, że po pewnym czasie podchodzi się do tego już mechanicznie, bez zbędnych słów i gestów?

- W branży jestem lat kilka, ale jeszcze nie mam tej znieczulicy, o którą pani pyta. Do każdego przypadku pochodzę bardzo indywidualnie i zawsze staram się, by cała ceremonia, od pierwszego spotkania w biurze, do zamknięcia krypty na cmentarzu, przebiegła zgodnie z oczekiwaniami rodziny.

Do tego, by pracować przy zmarłych, trzeba mieć powołanie?

- Trzeba mieć powołanie, trzeba mieć serce. Empatia to podstawa. Do tego odporność psychiczna, logiczne myślenie, umiejętność szybkiego podejmowania decyzji. Tylko z takimi cechami można pomyśleć o pracy w branży pogrzebowej. Jeśli ktoś się nad tym zastanawia, polecam zacząć od biura.

Dlaczego?

- Żeby poznać specyfikę pracy, zobaczyć, jak wyglądają spotkania z rodzinami zmarłych. W ten sposób sprawdzimy, czy jesteśmy w stanie to udźwignąć. Bo oglądanie, słuchanie i wspieranie osób w tej trudnej chwili, to nie jest lekki kawałek chleba. Jeśli dajemy sobie radę, mamy predyspozycje, dopiero wtedy możemy pomyśleć o przekroczeniu drzwi prosektorium. By tam się dostać, trzeba jednak zdobyć odpowiednią wiedzę. Nie trzeba mieć ukończonych żadnych studiów, szkoły kierunkowej, nie trzeba być dobrym z biologii czy chemii. Wystarczy ukończyć właściwy kurs lub mieć dobrego nauczyciela.

W świadomości wielu zawód tanatokosmetologa nie istnieje.

- Od lat ucierało się, że albo po śmierci z ciałem nic się nie robi, albo wszystkim zajmuje się jedna osoba. Nie mówiono ludziom o możliwościach przygotowania osoby zmarłej w taki czy inny sposób. Nie wiedziano, że można wykonać makijaż, fryzurę, nie mówiąc już o balsamacji zwłok. Osoby pracujące w branży nie dzieliły się chętnie tą wiedzą. To się zmienia. 

Czy to zdrowe, że śmierć jest cały czas obecna w życiu?

- Ja się ze śmiercią już oswoiłam. Patrzę na nią jak na proces, który jest wpisany w nasze życie. Oczywiście, kiedyś ktoś w moim bliskim otoczeniu umiera, też to przeżywam, też płaczę, też przechodzę żałobę. Tylko inaczej rozumiem śmierć. Dla mnie to element życia, jak narodziny czy ślub. Kiedy przyjmie się, że śmierć nie jest jakimś pobocznym tworem, to naprawdę żyje się łatwiej, patrzy się na pewne rzeczy inaczej, docenia się to, co się ma, i nie przejmuje się tak wszystkim. Po to mówię o śmierci, by pokazać ludziom, że jest wpisana w życiorys każdego z nas. Przecież kiedy się rodzimy, to już tak naprawdę zaczynamy umierać.

Praca ze zmarłymi nie odbija się na relacjach?

- Kilka lat temu bywało, że kiedy ktoś usłyszał, że obcuję ze śmiercią, wycofywał się, nie podawał ręki, nie chciał kontynuować rozmowy. Opowiem pani o pewnej sytuacji z taksówkarzem. Długo jechaliśmy, rozmowa zeszła na pracę. Powiedziałam, że pracuję w domu pogrzebowym. Pan rzucił: "Trupami się pani zajmuje?". Przyznałam, że tak. Wzdrygnął się, miałam wrażenie, że zaraz z tej taksówki wyskoczy. Na odchodne zażartowałam: "Chce pan wizytówkę?". "Nie, ja nie chcę tutaj żadnych domów pogrzebowych" - wykrzyczał. Ludzie reagują bardzo skrajnie, ale ostatnio zdarza się to bardzo rzadko. Teraz częściej są to reakcje typu: "O, naprawdę?", "Ojej, to jest naprawdę trudna praca". Słuchają moich opowieści z zaciekawieniem.

Faktycznie coraz więcej osób interesuje się tą tematyką. Pani też nieustannie podkreśla, że powinniśmy o śmierci rozmawiać. Ale śmierć nie jest raczej tematem, który można poruszyć podczas niedzielnego obiadu. Kiedy i jak powinniśmy o śmierci rozmawiać?

- W rozmowach z bliskimi temat śmierci praktycznie nie istnieje. Najczęściej porusza się go dopiero wtedy, gdy śmierć zapuka do naszych drzwi. Albo ze śmierci się żartuje. Żona rzuci do męża: "Ja bym chciała zostać skremowana", a w odpowiedzi słyszy: "No weź Halina, daj spokój, co ty gadasz, ha ha, jeszcze wiele lat przed tobą". Niewiele jest osób, które pociągną temat i powiedzą: "Ale słuchaj, ja nie wiem, co się stanie za miesiąc. Jeżeli coś mi się stanie, to ja bym chciała, żebyś miał świadomość, że ja chcę zostać skremowana". Nie trzeba kreować całego planu swojego pogrzebu, ale przekazanie podstawowej informacji, jaką jest sposób, w jaki chcemy zostać pochowani, to już bardzo dużo dla rodziny.

Śmierci zawsze towarzyszy mnóstwo formalności. Niezmiernie trudno się nimi zająć, kiedy odchodzi ktoś, kogo kochaliśmy, z kim spędziliśmy życie. Musimy szybko zdecydować się na konkretny zakład pogrzebowy, na trumnę lub urnę, musimy zgłosić zgon do urzędu... To podejście nie uwzględnia w ogóle uczuć, z jakim w takiej chwili przychodzi się nam mierzyć.

- Niestety takie jest prawo, takie są procedury. Tempo często jednak narzuca sama rodzina. Wchodzimy w tryb "Muszę to załatwić, bo mam obowiązek do spełnienia". Rzadkością są rodziny, które na spokojnie po śmierci umyły swoich bliskich, przebrały w czyste ubrania, spędziły z nimi trochę czasu, pożegnały się. W zakładzie pogrzebowym zawsze można poprosić o dłuższe pożegnanie. To jednak sporadyczne przypadki. Zazwyczaj każdy chce wszystko szybko załatwić, bo czuje się w poczuciu obowiązku, że musi. A tak szybko nie musi.

Patrząc na twarz zmarłej babci, zastanawiałam się, czy bliscy powinni widzieć zmarłego przed pogrzebem, czy jednak zapamiętać go takiego, jakim był za życia. Jest to widok, którego nie da się wymazać z pamięci.

- Ja chciałabym się pożegnać. Jeżeli kogoś kochałam żywego, to te same uczucia będę żywić do tej osoby, kiedy umrze. Ale są tacy, którzy takich pożegnań unikają. Być może ze względu na to, że nie chcą do siebie dopuścić myśli, że ich bliskich już z nimi nie ma. Może nie każdy jest na to gotowy. W zakładach pogrzebowych widujemy różne sceny - jedni żegnają się po cichu, inni się modlą, jeszcze inni płaczą, szlochają. Niektórzy łapią za trumnę, żeby jeszcze zatrzymać tę osobę tutaj. Ile osób, tyle scenariuszy tak naprawdę. Na pewno nie można robić nic na siłę, wbrew sobie, bo ktoś od nas czegoś wymaga, tylko ustalić ze sobą, czy chce się takiego pożegnania, czy nie. Nie róbmy tego, co się powinno, co wypada. Róbmy to, co jest dla nas dobre.

Pani ze śmiercią się oswoiła. Jak mamy to zrobić my?

- Wpuśćmy śmierć do naszego życia. Nie mówię, żeby chodzić na pogrzeby i oczekiwać, aż ktoś umrze. Rozmawiajmy ze sobą o śmierci, czytajmy o śmierci i oglądajmy filmy o tej tematyce. Ostatni film o Ani Przybylskiej jest dobrym przykładem. To niby film o życiu, ale jednak też o śmierci, o chorobie, o odchodzeniu. Jeżeli przestaniemy unikać przykrych tematów, może zmieni się nam punkt widzenia, może staniemy się bardziej otwarci i utrwalimy sobie, że śmierć jest częścią życia. Śmierć cały czas wokół nas krąży. To, że o niej pomyślimy, nie znaczy, że za chwilę przyjdzie, zapuka w okno i powie: "Cześć, jestem".

CZYTAJ TAKŻE: 

Tak pachnie śmierć. Nasze ciało umiera szybciej, niż myślimy

Psychoonkolog: Na śmierć nie da się przygotować

"Powinnam krzyczeć" - lekarka opisała swoje doświadczenie bliskie śmierci

INTERIA.PL

W serwisie zdrowie.interia.pl dokładamy wszelkich starań, by przekazywać wyłącznie sprawdzone, rzetelne informacje o objawach i profilaktyce chorób, bo wierzymy, że świadomość i wiedza w tym zakresie pomogą dłużej utrzymać dobre zdrowie.
Niniejszy artykuł nie jest jednak poradą lekarską i nie może zastąpić diagnostyki i konsultacji z lekarzem lub specjalistą.

Dowiedz się więcej na temat: nie żyje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL