Babcię i dziadka oddam w prezencie świątecznym [FELIETON]
Porządkujemy mieszkania i kupujemy prezenty świąteczne. Z rodziną i przyjaciółmi wymieniamy się uprzejmościami i życzeniami. Niektórzy z nas planują świąteczny wypoczynek z dala od domu – domek w górach, trzaskający ogień w kominku i gotowa kolacja wigilijna. Problem pojawia się wtedy, kiedy jeden z członków rodziny jest stary, schorowany i nie nadaje się już na wycieczki czy nawet wspólne kolędowanie przy stole. Kiedy staje się dodatkowym, świątecznym obowiązkiem, na który w tym doskonałym i magicznym czasie nie ma miejsca. Problem, na który niektórzy znaleźli sposób. Okrutny, ale skuteczny.
Bibeloty i ozdóbki świąteczne atakowały nasze oczy już od końca października, ale w swoich domach zachowujemy jednak zdrowy rozsądek i pierwsze renifery, mikołaje i świecące gwiazdeczki w oknach rozstawiamy i rozwieszamy dopiero w grudniu. Jeszcze przed szóstym grudnia trzeba upiec pierniki, żeby zostawić je na stole, ozdobione lukrem i posypką, wraz ze szklanką mleka - jako solidna zapłata dla Świętego Mikołaja za pozostawione prezenty. Od połowy grudnia w wielu domach zaczyna się istne szaleństwo przedświąteczne. Ze starannością pucujemy szafki, okna, ścieramy kurz z książek zalegających na półkach i kąpiemy psa, żeby też wyglądał porządnie w te święta. Porządkując cały dom, przymykamy tylko jedne drzwi, tylko jeden pokój omijamy. Tam posprząta się później. Tam firany zdejmie się i wypierze później. Okno w tym pokoju też jest na tyle czyste, że w zasadzie z myciem może poczekać do wiosny.
Przypominam sobie sytuację, kiedy to na izbę przyjęć w rejonowym szpitalu karetka przywiozła 84-letnią kobietę, która źle się czuła już od kilku dni. Była osłabiona i miała zawroty głowy. Na nic się nie leczyła wcześniej, nie przyjmowała żadnych leków na stałe. W badaniu lekarz stwierdził odwodnienie i niedożywienie, co nikogo nie dziwiło, ponieważ kobieta mieszkała sama.
W szpitalu towarzyszyła jej kobieta, jej córka, która kilka dni temu przyjechała zza granicy na święta do Polski. Elegancka i zadbana kobieta, bardzo grzeczna i z troską w głosie. Była bardzo zmartwiona stanem swojej mamy dlatego wezwała pogotowie, ponieważ "mamusi trzeba pomóc i zrobić badania, bo ona sama nie pójdzie do lekarza".
Jako, że starsza pani nie wyglądała najlepiej, lekarz zlecił badania a ja poprosiłam jej córkę, by poczekała w poczekalni na wyniki. Jeśli będą w normie, chętnie wypuścimy kobietę do domu z zaleceniami lekarskimi. Jeśli będą wskazania do leczenia w szpitalu - mamusia święta niestety spędzi u nas.
Na wyniki nie trzeba było długo czekać, a oprócz odwodnienia - nic nie wskazywało na to, by starsza pani musiała zostać na oddziale i poddać się skomplikowanemu leczeniu. Jak na swój wiek, wyniki były doskonałe. Zadowolona z dobrych informacji, wyszłam do poczekalni, która - wyjątkowo na tym dyżurze przedświątecznym - była pusta. Dosłownie pusta, bo nie było w niej nawet tej eleganckiej kobiety, z którą przed chwilą rozmawiałam. Wróciłam tam po kwadransie, ale wciąż nie było śladu po kobiecie.
- Dzień dobry, izba przyjęć. Mama jest już po badaniach, wszystko jest w porządku, można ją zabrać do domu.
- Niestety, ja jestem już w drodze do innego miasta, do rodziny. A mama w takim stanie nie może zostać przecież sama w domu na święta, prawda? - odpowiedziała córka przez telefon po tym, jak udało mi się do niej dodzwonić. Za trzecim razem.
No prawda, nie może zostać sama. Córka na szczęście była tak przejęta stanem zdrowia swojej mamy, że postanowiła oddać ją w najlepsze ręce, jakie znała. Ręce lekarzy, do szpitalnego łóżka w przepełnionej sali oddziału internistycznego, który w okresie świątecznym pęka w szwach. Starsza pani pojechała na drugie piętro, na którym mieści się oddział chorób wewnętrznych, na którym pielęgniarki przygotowały dla niej łóżko. Została z nami w tamte święta.
Na oddziale przebywają pacjenci z zaostrzeniem chorób wewnętrznych, pacjenci z chorobami przewlekłymi, pacjenci niesamodzielni, wymagający całodobowej opieki i pacjenci niechciani w swoich własnych domach.
Ludzie, którym nie przeszkadzają przymknięte drzwi od ich pokoju i nieumyte okno na święta. Ludzie, którzy nie potrzebują czystych firan, renifera na parapecie i lampek w oknach ale potrzebują własnego łóżka, spokoju swoich czterech ścian i otoczenia, które jest im znane i jest dla nich bezpieczne.
W każde święta myślę o tych starszych ludziach, którzy są świadomi tego, że kolędować będą znów tylko z sąsiadką, z którą dzielą salę szpitalną. A przy odrobinie szczęścia ktoś z rodziny pojawi się w drugi dzień świąt, by połamać się z nimi opłatkiem.
I chociaż wiem, że nie dzieje się to aż tak często, to wiem też, że tak wygląda rzeczywistość przedświątecznych dyżurów. Wiem też, że ci ludzie zamiast słyszeć: "wesołych świąt, mamo", słyszą "czas na kroplówkę, pani Irenko".
Szpital to nie skarpeta nad kominkiem, do której wkłada się upominki. Nie oddawajmy bliskich w prezencie świątecznym na oddział tylko po to, by drzwi od pokoju mogły być otwarte.