Hikikomori - epidemia samotności z wyboru

Niektórzy z nich załatwiają potrzeby fizjologiczne w zaciszu własnego pokoju. Do toalety przemykają ewentualnie nocą, gdy się już upewnią, że w przedpokoju nie natkną się na kogoś z domowników. Jedzenie dostają pod same drzwi. O kim mowa? O izolujących się, pozamykanych w czterech ścianach samotnikach z wyboru.

Co to jest hikikomori?

Hikikomori to zlepek dwóch japońskich słów "hiku", czyli "wycofywać się" oraz "komoru" - "pozostawać w środku". Tym mianem określa się zarówno zjawisko dobrowolnego izolowania się od społeczeństwa, jak i samych pacjentów zachowujących się w ten sposób.

Omawiane zaburzenie po raz pierwszy opisał japoński psycholog, Tamaki Saitō, już na początku lat 90. ubiegłego wieku. To wtedy naukowiec zaobserwował, że w jego kraju masowo przybywa ludzi, zwłaszcza młodych, którzy unikają kontaktów społecznych. Tak całkiem. Od tamtej pory fenomen doczekał się definicji i pogłębionych badań. W Kraju Kwitnącej Wiśni nikt teraz tematu nie bagatelizuje i nie reaguje śmiechem. U nas bywa jeszcze różnie.

Reklama

Zjawisko jest złożone, trudne do diagnozy, albowiem często współwystępuje z depresją, zespołami lękowymi i innymi nieprawidłowościami. Co było przyczyną, a co skutkiem? Nie zawsze wiadomo. Wiadomo za to, że aby potwierdzić hikikomori, izolacja musi trwać przynajmniej pół roku. Zwykle jednak ciągnie się dłużej.

Pierwszy polski przypadek hikikomori lub wycofania społecznego, jak kto woli, w 2001 roku zdiagnozował psychiatra ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, Marek Krzystanek. Wówczas zgłosiła się do niego matka nastolatka, który najpierw przestał uczęszczać do szkoły, a potem wychodzić z domu. Wcześniej był zdolnym, ambitnym licealistą z mnóstwem zainteresowań. Wszystkie je porzucił i zamknął się w swoim pokoju. Co tam robił całymi dniami? Grał.

Rodzice byli bezradni, syn przestał z nimi rozmawiać, sprzątać po sobie. Nawet telewizji nie oglądał. Miesiącami katował jedną grę komputerową, a w tak zwanym międzyczasie sypiał. Matka donosiła mu jedzenie do pokoju, a później zabierała stamtąd brudne sztućce i naczynia. W końcu para uznała, że dłużej tak być nie może i zdecydowała się na poszukiwanie profesjonalnej pomocy.

Kim jest osoba hikikomori?

2/3 wszystkich hikikomori stanowią mężczyźni, już niekoniecznie tylko młodzi. Ci, którzy zaizolowali się dwie lub nawet trzy dekady temu, zawyżają nieco statystyki wieku. Podobnie emeryci, jak wynika z badań przeprowadzonych w 2019 rou, oni też coraz częściej zasilają szeregi "wycofanych".

Jednak typowy, by nie powiedzieć stereotypowy, hikikomori to nasto- lub dwudziestoparolatek, który zrezygnował ze szkoły bądź pracy albo nawet nigdy tej drugiej nie podjął. Co trzecią osobę hikikomori utrzymują jej starzejący się rodzice. Domowym pustelnikom z czasem zaburza się rytm snu i czuwania ("syn w dzień śpi, nocą buszuje - po domu"), zaniedbują zdrowie, ze światem komunikują się zwykle za pośrednictwem internetu, a ich niesprzątane pokoje zarastają brudem. Dla niektórych wyjście do toalety staje się wyzwaniem, dlatego rezygnują z tych wypraw - korzystają z naczyń, pojemników i kuwet.

Są też hikikomori, którzy pracują (w większości zdalnie) i od wielkiego dzwonu chodzą na zakupy, ale te wyjścia ograniczają do absolutnego minimum. Po powrocie oczywiście ryglują się w swoich samotniach.

Większości spośród hikikomori na wieść o pandemii koronawirusa nawet powieka nie drgnęła, bo przecież przymus izolacji to dla nich nie pierwszyzna.

Skąd się bierze hikikomori?

W większości opracowań poświęconych temu zagadnieniu wskazuje się na jedną główną przyczynę - życie pod gigantyczną presją. Codzienny kierat dobija młodych Japończyków (i nie tylko ich), którzy przesiadują w szkole do godzin wieczornych, a później pędzą na zajęcia dodatkowe. Wizja dalszej harówki, tym razem w zakładzie pracy, przymus bycia najlepszym, przeraża. Co wrażliwsze jednostki zaczynają czuć, że odstają, nie pasują, nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Uciekają od nadmiaru oczekiwań, a że uciec za bardzo nie ma dokąd, bunkrują się we własnych pokojach.

Czasami niepowodzenia na gruncie zawodowym, towarzyskim lub wręcz przeżyte traumy każą człowiekowi się wycofać, tak dosłownie. Rodzice, których stać na zapewnienie bytu dorosłemu, niepracującemu dziecku i którzy akceptują jego "ekscentryzm", niczego nie ułatwiają, a przeciwnie. Ba, nie brak matek cieszących się, że dorosły syn lub córka nadal pozostaje z nimi w relacji zależnościowej i można kontrolować jego/jej poczynania.

Leczenie hikikomori

Na pierwszy rzut oka sprawa leczenia wydaje się beznadziejna. W końcu aby poddać się terapii zwykle trzeba na nią pójść, słowem, wyjść z domu, a tego właśnie hikikomori będzie unikał. Teoretycznie można zamówić wizytę domową, ale co, jeśli "wycofany" nie wpuści specjalisty do pokoju? Zostaje rozmowa przez drzwi. Albo przez internet.

W Japonii, gdzie siłą rzeczy już dawno dostrzeżono powagę sytuacji, powstały nawet wyspecjalizowane grupy robocze złożone z kobiet-terapeutek (bo to one osiągają lepsze wyniki w pracy z hikikomori), które odwiedzają pacjenta w domu, rozmawiają z nim (chociażby przez drzwi), piszą listy, e-maile i namawiają do opuszczenia pustelni. Często podstawiona przyjaciółka (lub przyjaciel) zaczepia go w sieci, nawiązuje relacje i dąży do spotkania. Kolejny krok to leczenie w ośrodku. Nierzadko terapii wymaga też rodzina, która zaakceptowała taki stan rzeczy. 

AB

Zobacz także:

Dziennikarz przez 10 lat ukrywał nieuleczalną chorobę. Wreszcie mówi o niej głośno!

INTERIA.PL

W serwisie zdrowie.interia.pl dokładamy wszelkich starań, by przekazywać wyłącznie sprawdzone, rzetelne informacje o objawach i profilaktyce chorób, bo wierzymy, że świadomość i wiedza w tym zakresie pomogą dłużej utrzymać dobre zdrowie.
Niniejszy artykuł nie jest jednak poradą lekarską i nie może zastąpić diagnostyki i konsultacji z lekarzem lub specjalistą.

Dowiedz się więcej na temat: samotność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL