- Mama latami walczyła z rakiem, tata na raka zmarł. Z dzieciństwa najbardziej zapamiętałam strach. To zostaje w człowieku na zawsze - wyznaje Katarzyna Zdanowicz, dziennikarka telewizji Polsat i prowadząca "Wydarzenia". Niebawem zobaczymy ją w zupełnie nowej roli. Poprowadzi nas przez trudne historie chorych i ich rodzin we wzruszającym i pełnym prawdziwych emocji programie "Walka o życie". Pilotażowy odcinek będzie wyemitowany w najbliższą niedzielę, 2 kwietnia, o godz. 22 na antenie Polsat Café. Karolinie Dudek z Interii ZDROWIE dziennikarka opowiada o tym, jak sama przez wiele lat mierzyła się z walką o życie swoich rodziców.
***
Karolina Dudek, Interia ZDROWIE: Już niebawem zobaczymy twój autorski program - "Walka o życie". Pokażesz w nich historię trzech okrutnie doświadczonych przez los i naznaczonych chorobą kobiet i ich bliskich. Dlaczego właśnie o tym chciałaś robić telewizję?
Katarzyna Zdanowicz: - Ten program traktuję wyjątkowo. Emocje ludzi, z którymi się spotkałam na planie, często bardzo młodych ludzi, którzy mierzą się z chorobą, są mi bardzo bliskie. Sama jako dziecko doświadczyłam chorób rodziców, to było więc trochę jak powrót do tamtych lat.
- Poza tym od dawna czułam, że mam w tej kwestii dużo do powiedzenia. Zobacz - ciągle jesteśmy zaganiani i zabiegani, czasem tak bardzo, że nie dostrzegamy tego, co dzieje się wokół nas, skupiamy się tylko na własnych sprawach. Bywamy tak zajęci, że nie dostrzegamy nawet jasnych sygnałów, które dostajemy od życia - nie widzimy znaków ostrzegawczych od naszego organizmu, który nam daje do zrozumienia, że czas trochę zwolnić i zainteresować się zdrowiem.
Podobno nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani. Ludzie boją się poznać prawdę o swoim stanie.
- I dlatego bardzo często trafiamy do lekarza za późno. Diagnoza mogłaby być inna, gdyby nie to, że przespaliśmy sygnały alarmowe. Ale "Walka o życie" to nie jest typowy program o tajnikach medycyny. Leczenie, objawy, choroby są tu tłem. To program o ludziach, pokazujący prawdziwe emocje tych, którzy mierzą się ze swoją chorobą, wstydem, strachem. Pokazujemy w nim, że choruje nie tylko pacjent, ale choruje cała rodzina. To, jak trudno jest o chorobie rozmawiać, i jak ważną częścią leczenia jest stawianie czoła emocjom.
W pilotażowym odcinku zobaczymy trzy historie, bardzo trudne. Zdradzisz, kim są twoje bohaterki?
- Każda z tych historii jest inna. To zderzenie trzech różnych rodzin i trzech różnych kobiet, od najmłodszej dziewczynki, która ma 9 lat, przez dziewczynę, która ma 19 lat, aż po młodą kobietę, 22-latkę, która już wkroczyła w dorosłość. Każda z nich jest na jakimś bardzo ważnym momencie swojego życia, i każda mierzy się z bólem, wstydem i ograniczeniami, jakie nałożyła na nie wypadek lub choroba.
- 9-letnia Gabrysia jako niemowlę wylała na siebie dzbanek gorącej herbaty. Do ran wdała się infekcja, która wydłużyła leczenie i pozostawiła blizny na całym ciele. Dziewczynka wymaga wielu operacji, za chwilę zacznie dojrzewać.
- Druga bohaterka, Weronika, ma 19-lat. Została dotkliwie pogryziona przez sforę psów podczas drogi do szkoły. Dziewczyna ledwo uszła z życiem, spędziła dużo czasu w szpitalu, jest oszpecona. Szuka pomocy chirurgów plastyków i walczy o powrót do sprawności w czasie, gdy jej rówieśnicy się bawią, czerpią z życia, decydują o swojej przyszłości, planach i marzeniach.
- I wreszcie najstarsza z nich, 22-latka, również Weronika, która wskutek nagłej choroby straciła jedną nerkę i otarła się o śmierć. Ma cewnik, jest uzależniona od dializ i szpitali. Porzuciła taniec, porzuciła ukochany sport i życie towarzyskie. By wrócić do normalnego życia, potrzebuje przeszczepu. W programie zobaczymy chwilę, gdy jej mama decyduje się oddać jej jedną ze swoich nerek.
Wyobrażam sobie, że rozmowa z cierpiącymi osobami, które tyle przeszły, jest ogromnym emocjonalnym wyzwaniem.
- W tym programie mogłam pozwolić sobie na emocje. I one były bardzo silne. Zwłaszcza że w grę wchodzi życie i zdrowie dzieci, i do mnie, jak do każdej matki, takie rzeczy trafiają ze zdwojoną siłą.
- Do tej pory widzowie znają mnie głównie zza tego stołu prezenterskiego, gdzie przekazuję informacje, omawiam wydarzenia. Tam musimy powstrzymać się od pokazywania emocji. Nawet jeżeli mówimy o rzeczach trudnych, nawet jeżeli mówimy, że dziecko zginęło lub zachorowało, to wymaga się od nas takiego dosyć chłodnego podejścia, co nie znaczy, że opuszczając studio, te tematy, które poruszaliśmy, nie odbijają się na nas. Człowiek wraca potem do domu, patrzy na swoje dziecko, patrzy na swoją rodzinę i pewne obrazy wracają.
Matki to bohaterki drugiego planu tych historii. Spotykasz się z nimi, rozmawiasz, towarzyszysz im tuż przed operacjami dzieci. To musiały być bardzo trudne momenty pracy.
- Spotkanie z matkami jest chyba nawet trudniejsze niż z samymi chorymi, którzy, mam wrażenie, że próbują jeszcze na zewnątrz pokazać, że mają siłę, żeby dodać otuchy najbliższym. Te dziewczyny, moje bohaterki, wiedzą, że muszą się trzymać, nie pokazywać swoich emocji za bardzo, żeby ich mamy i rodziny mogły w miarę normalnie funkcjonować. One dojrzewają szybciej niż inne dzieci.
- Tymczasem mamy... Nie ma chyba nic gorszego niż chore dziecko, i każda z tych matek mówi jedno - że gdyby mogła, to oczywiście zamieniłaby się z córką miejscami. Oddałaby zdrowie, życie, nerkę i wszystko, co mają, cały swój majątek, żeby dziecko było zdrowe.Ale pamiętajmy, że walka o życie to też wyzwanie finansowe, organizacyjne.
- Kiedy przychodzi zmierzyć się z chorobą, zwykle to mama musi wszystko trzymać w ryzach. Załatwiać kolejne wizyty, terminy operacji, ogarniać jeżdżenie do szpitala, szukać pomocy, czasem zbierać pieniądze, czasem dosłownie bić głową w mur, gdy brak już światełka w tunelu i nadziei. Musi wreszcie tłumaczyć wykończonemu zabiegami dziecku, że po tej wizycie czy operacji, będzie jeszcze następna.
- W programie pojawiają się więc łzy, momenty pełne wzruszeń i zwroty akcji.
Powiedziałaś wcześniej, że kiedy ktoś choruje, choruje z nim cała rodzina. Wiem, że masz podobne doświadczenia, bo kiedy byłaś jeszcze dziewczynką, a potem nastolatką, twoja mama i twój tata ciężko chorowali. Opowiesz o tym?
- Mama zachorowała, gdy miałam siedem lat. To były lata 90., gdy poziom medycyny i w ogóle dostęp do leczenia był ograniczony. Wtedy o raku nie mówiło się głośno, wiele osób nie zdawało sobie sprawy, co znaczy choroba onkologiczna. Gdy mama usłyszała, że jest chora na nowotwór, miała 32 lata.
- Gdy trafiła na oddział, była jedną z najmłodszych pacjentek, nie miała bladego pojęcia, co ją czeka. Nie było rozwiniętego jak dziś internetu, żeby można było wszystko posprawdzać. Nie była pomocy psychologicznej, nie było czasami nawet z kim porozmawiać. Do tej pory zresztą słowo "rak" dla wielu osób oznacza od razu śmierć. Jest coś paraliżującego już w samym tym słowie, coś, co sprawia, że dalej nie jesteśmy z tą chorobą oswojeni, choć nowotwory to już choroba cywilizacyjna.
- Mama chorowała długo, miesiącami była w szpitalu. Operacja, jedna chemia, druga chemia, wreszcie wyzdrowienie. A potem, po pięciu latach, gdy już myślałyśmy, że nadszedł spokojny czas, że jest zdrowa - nastąpił nawrót i cała ta walka zaczęła się od początku. W przypadku raka każda wizyta u lekarza jest jak czekanie na wyrok. To dramat pacjenta i całej jego rodziny.
- Do dziś pamiętam dzień operacji mamy. Chodziłam do podstawówki, to było w pierwszej klasie. Dzieci bawiły się na przerwach, a ja ukrywałam się w toalecie i trzymałam zdjęcie mojej mamy, zastanawiając się, czy ona przeżyje, czy operacja się uda. Ściskałam zdjęcie, pragnąc jedynie, by przeżyła. To są takie momenty, które, mimo że upłynęło ileś już lat, to one z człowiekiem zostają.
Na raka zachorował także twój ojciec...
- Mój ojciec z kolei był źle leczony i źle zdiagnozowany, miał raka krtani, ale na leczenie onkologiczne trafił zbyt późno, bo ciągle go leczyli jakimiś syropkami, tabletkami, miał bardzo charakterystyczny głos. I, mimo że jemu głos zmieniał się przez wiele miesięcy czy nawet lat, nikt nie podejrzewał, że może być chory. Funkcjonujesz na co dzień z człowiekiem, oczywiście widzisz, że jest trochę zmęczony, trochę coś tam może niedomaga, ale pewnie jakaś infekcja i tak dalej.
- Gdy trafił w końcu do lekarza, który potrafił go zdiagnozować, było już za późno. Historia zakończyła się w dwa miesiące. Ojciec na końcu też wyraźnie się poddał, nie widział już sensu życia, nie chciał leczenia. Psychika jest niezwykle ważna w leczeniu onkologicznym. Bez woli walki ta choroba dramatycznie przyspiesza. Dla nas to było najgorsze, nie móc nic zrobić.
Ile twój tata miał wtedy lat?
- Między moją mamą i tatą, była spora różnica wieku, bo aż 25 lat. Na tamte czasy to była dość niespotykana sytuacja - gdy ja się urodziłam, tata miał 50 lat. Zachorował po 60. roku życia, zmarł dekadę później. Praktycznie całe moje dzieciństwo, czas, kiedy chodziłam do szkoły, towarzyszyła nam jakaś choroba, diagnostyka taty, w międzyczasie zawały, w końcu nowotwór. No i mama. Nad tym wszystkim dominował strach o nią.
Jaki nowotwór miała twoja mama?
- Rak zaatakował jej węzły chłonne, był to złośliwy nowotwór węzłów chłonnych, była to ziarnica złośliwa. Wszelkie raki okolic głowy i szyi to bardzo podstępne choroby - dają objawy łudząco podobne do przeziębień, długo je można bagatelizować.
- Dla mnie wtedy ta diagnoza, jako dziecka, brzmiała jak wyrok. Do tego zrządzeniem losu chodziłam do podstawówki z dziewczyną, której mama zmarła właśnie na raka węzłów chłonnych. Myślałam, że skoro jej mama na to umarła, to moja mama też umrze - w głowie dziecka jest tylko taka prosta logika. Bo niby dlaczego historia mojej mamy miałby się zakończyć inaczej? Przecież to nowotwór złośliwy!
Już sama nazwa przeraża.
- Cała moja podstawówka i liceum to było życie ze strachem o to, czy mama jeszcze tu będzie. Czy może w kolejnym roku już będzie dobrze, czy przeciwnie - będzie ostatni.
Pamiętasz mamę z tamtych czasów? Jak mierzyła się z chorobą?
- Leczenie raka w latach 90. to była zupełnie inna historia niż dziś, inne były metody leczenia, podejście do pacjenta. Pamiętam, że mamę nie tyle przygniotła choroba, czy potem chemia, ile psychiczne odnalezienie się w konsekwencjach tego.
- Wyobraź sobie tylko. 32 lata to czas, gdy kobieta jest w rozkwicie swojego życia, ma małe dziecko, perspektywę powrotu do pracy, dojrzałość, a ciągle młodość. I nagle jest chora, traci włosy, traci swój wygląd, naświetlania zmieniają jej skórę. Z roku na rok tracisz poczucie własnej wartości, swoją kobiecość, nagle jesteś starsza o dekadę. Trudne jest bycie silnym przy braku wsparcia bliskich i bez w pomocy psychologicznej - taka pomoc w tamtych czasach praktycznie nie miała miejsca.
- Do tego potem dochodzi jeszcze jedna historia - gdy mamie nawróciła choroba, nastał chyba najgorszy rok w naszej rodzinie, masakryczny. W styczniu na raka zmarł brat mamy, w lutym odszedł mój tata, też na raka, a parę miesięcy później umarła jej mama - moja babcia. I ona w tym wszystkim, z chemią i wznowieniem nowotworu - znowu z musiała walczyć o życie. Szczerze mówiąc, jak dała radę, nie mam pojęcia.
Jesteśmy tutaj winne czytelnikom wyjaśnienie, jak zakończyła ta historia. Czy twoja mama pokonała chorobę i jest teraz zdrowa?
- Tak, jest niezwykle silna. Moja mama żyje i ma się bardzo dobrze.
Rak jest chorobą przewlekłą. Domyślam się, że strach o to, czy wróci, zostaje do końca życia. Jak sobie z tym radzicie? To jest chyba trochę jak siedzenie na tykającej bombie.
- Niestety tak. Do teraz, jak mama idzie na badania kontrolne, które musi wykonywać regularnie, to czekaniu na wyniku towarzyszą zawsze ogromne nerwy. Czeka się trochę jak na wyrok. Czy tym razem będzie OK?
Powiedziałaś wcześniej, że nie potrafimy rozmawiać z osobami chorymi. Teraz mówisz, że twoja mama doświadczyła w chorobie samotności. Ciężka choroba innych sznuruje ludziom usta?
- To jest ogromny problem - nawet w najbliższej rodzinie nie potrafimy o tym rozmawiać. Może jeszcze mama z chorym dzieckiem jakoś umie i musi ten temat poruszać, to już w drugą stronę, kiedy to mama jest chora, wiele słów nie pada. A gdy nie ma rozmowy, rodzi się wiele domysłów, dzieci googlują, znajdują różne dziwne informacje, są czasem przez to jeszcze bardziej przerażone.
A wśród przyjaciół, znajomych?
- Gdy wybucha informacja o chorobie, milkną telefony, bo ludzie nie wiedzą, o co zapytać. Boją się - bo czy to nie będzie głupie, jak zapytam, jak się czuje, skoro wiem, że pewnie źle? Ale właśnie czasami takie podstawowe, banalne pytania, byłyby najlepsze. Warto zadzwonić do chorego lub jego rodziny i zapytać, czy można im jakoś pomóc, może coś zaoferować, zrobić zakupy lub podwieźć do lekarza. To byłoby dużym wsparciem. Chory nie potrzebuje doniosłych słów ani współczucia czy litości, kurtuazyjnego gadania, że "będzie dobrze". On potrzebuje takiej zwyczajnej rozmowy, nawet nie o chorobie.
Pamiętasz moment, gdy mama oznajmiła ci, że choruje?
- Nie pamiętam tego momentu, bo chyba nawet on nie miał miejsca, to było zaskoczenie dla niej także. Po prostu któregoś dnia poszła na badania do szpitala, a gdy odczytano wyniki, lekarz już jej nie wypuścił i od razu skierował na oddział. Mama była w szoku. Jak to ma się kierować na oddział, jak ona tutaj ma zakupy, musi najpierw jechać do domu i gotować obiad!?
- Wtedy mama faktycznie w tym szpitalu została. To było dla siedmiolatki ogromnym przeżyciem, bo ona nagle nie wróciła do domu! I tak jak wielu obrazów nie pamiętam z dzieciństwa, mam je zamazane, tak doskonale pamiętam wizyty u niej w szpitalu. I pamiętam te momenty pożegnań, nawet bardziej wyraźnie niż radosne historie z mamą, sprzed choroby. Wszystkie trudne sytuacje wyryły się w pamięci wyjątkowo trwale.
Słuchając tej historii, nie mogę nie zapytać - czy boisz się o swoje zdrowie? Historia choroby twoich rodziców pokazuje, że to się może zdarzyć zawsze i każdemu, w każdym wieku. Powiedz, czy ty unikasz lekarzy, czy wręcz przeciwnie, jesteś przykładną pacjentką, która pilnuje profilaktyki?
- Nie, niestety nie jestem przykładną pacjentką i chyba faktycznie trochę badań unikam. Myślę sobie, że to wynika pewnie własny z tych przykrych doświadczeń, nie chcę nazywać ich traumą. Ale jest coś takiego, że jak idę do lekarza zbadać coś poważniejszego, towarzyszą mi emocje, wraca dobrze znana z przeszłości obawa.
- Oczywiście to nie znaczy, że się nie badam, ale mogłabym robić to częściej, Zwłaszcza patrząc na mój tryb życia, szybki, stresujący. Człowiek też ma już trochę swoje lata i tylko jedno zdrowie.
Jaki jest Twój patent na to, żeby sobie z tym wszystkim poradzić, z tempem, stresem, presją czasu? Pracujesz w mediach, jesteś na świeczniku. Co robisz, żeby ten stres cię nie przygniótł, żeby żyć możliwie zdrowo?
- Prawda jest taka, że nie mam takiego patentu. Jak masz dużo zadań do zrobienia, a ja generalnie jestem zadaniowcem, to odhaczasz je na swojej liście, i to jest najważniejsze.
- Jest takie bardzo modne teraz słowo "balans", "równowaga". Sama oczywiście namawiam wszystkich, by szukali jej w swoim życiu, ale to karkołomne, kiedy ktoś jest uzależniony od pracy, a ja jestem pracoholiczką. Dopiero z biegiem lat zaczynam uczyć się zdrowszego podejścia, łapania równowagi między życiem prywatnym a zawodowym, ale przyznaję - jest to szalenie trudne. Ciągle postanawiam sobie, żeby się za to zabrać, bo przecież stawką jest zdrowie, prawda?
Lekarze wskazują złote trio: ruch, dieta i sen. Znajdujesz czas na taki styl życiu?
- Powiem tak - co roku jest to moje postanowienie noworoczne! Trwam w nim zwykle przez styczeń i luty, a potem wracam do swojego wcześniejszego rytmu. Więc w tej kwestii będę szczera - nie świecę przykładem.
Nie dam się tak łatwo zbyć. Taka figura, jaką ty masz, nie bierze się z niczego.
- Geny! To wszystko geny! Mówię to półżartem, ale coś w tym musi być, bo nie mam żadnej diety ani szczególnych treningów. Trudno utrzymać regularny tryb życia, pilnować pór jedzenia czy ćwiczeń, kiedy od rana do wieczora jesteś w pracy, masz dziecko i inne zadania. Zapytałaś o coś, co najbardziej chciałbym zmienić w swoim życiu - wprowadzić regularność posiłków, żyć spokojniej, lepiej dbać o siebie.
Zastanawiam się, jak to, co przeżyłaś z chorobą rodziców, wpłynęło na to, jaką jesteś mamą dla Maksa w kontekście jego zdrowia? Nadopiekuńczą, superostrożną czy raczej racjonalną?
- Absolutnie nie jestem mamą nadopiekuńczą, raczej zadaniową, co wynika z mojego charakteru i tego, jak sobie radziłam, gdy mama chorowała. Uświadamiałam sobie bardzo szybko, że jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Musiałam się szybko usamodzielnić, bo to była i konieczność, i wybór - sposoby na to, by odciążyć rodziców. Działałam więc, jak umiałam. Począwszy od zadbania o swoje lekcje, po wyjście do szkoły, gdy mamy nie było, po zarabianie pieniędzy na własne wydatki.
- Takie doświadczenie hartuje - i to się teraz przekłada na to, jaką jestem mamą. Oczywiście nie lekceważę objawów, pilnuję wizyt lekarskich syna, dbam, troszczę i przejmuję się jak każda mama. Ale nie chucham i nie dmucham na niego, jeśli o to pytasz.
Mówiąc o jednej ze swoich bohaterek, o Gabrysi, zauważyłaś, że dojrzała szybciej niż rówieśnicy. Widzę, że sama byłaś takim dorosłym dzieckiem.
- Musiałam. Nie pochodzę z rodziny majętnej, ot - taka typowa przeciętna polska rodzina. Leczenie i wizyty lekarskie mamy nadwyrężały nasz budżet domowy do granic. Doskonale sobie zdawałam sprawę, że aby nie przysparzać jej kolejnych zmartwień, muszę pomóc. Bardzo szybko zaczęłam dorabiać, potem pracować, wcześnie też opuściłam dom.
To ile miałaś lat, jak zaczęłaś zarabiać pierwsze pieniądze?
- W pierwszej klasie w liceum - na stażu w radiu. I tak już poszło, z roku na roku szłam dalej, zawsze w kierunku dziennikarskim.
A nigdy cię tak nie tknęło, że może jednak medycyna? Ta bliskość szpitali, wiedza o chorobach, w takim młodym wieku, nie zapaliła takiego zainteresowania w Tobie?
- Nie, ponieważ silniejsze było to, że mój tata od zawsze oglądał wszystkie dzienniki, chłonął informacje i ciągle mi opowiadał o wydarzeniach na świecie. To był człowiek niezwykle oczytany, miał nieprawdopodobną wręcz wiedzę historyczną, choć sam całe życie pracował w biurze, marzył, żebym ja pracowała w dziennikarstwie - nakierował mnie na to. On miał siłę przebicia. Gdy się urodziłam, bez zgody mamy zarejestrował mnie w urzędzie jako Katarzynę, choć miałam być Natalią (śmiech). Chciał mieć córkę Kasię, dziennikarkę!
Mówisz o tym z wielką dumą.
- Bo to nie było tak, że on mnie zmusił. Przeciwnie - on mnie tym zawodem zafascynował. Pamiętam jego opowieści o reportażystach, pokazywanie mi kolejnych wydań Kapuścińskiego, wspólne czytanie i dyskusje. Mój ojciec był dużo starszy niż ojcowie rówieśników. To nie był typowy tata, który ma 40 lat, jest zabiegany i ciągle w pracy. Mój ojciec podchodził do mnie z uwagą i czasem typowym bardziej dla dziadków. Rozmowy z nim to była lekcja na życie.
Tata zdążył zobaczyć cię prowadzącą program informacyjny w telewizji?
- Nie.
Myślę, że byłby bardzo dumny.
- Też tak myślę. Wiesz, to jest taka nasza historia rodzinna z czasów, jak zaczęłam pracować w telewizji Solec, gdzie zapowiadałam drobne, lokalne informacje jeszcze w liceum. Trudno powiedzieć, że byłam jakąś prezenterką czy dziennikarką wtedy, ale tata zawsze każdy odcinek nagrywał na taśmę VHS-u. Śmiałam się, że to jest serial z jednym aktorem. Potem, gdy trafiłam na wizję dużej, poważnej telewizji ogólnopolskiej, gdy zaczęłam pracować w Polsacie, to jego już nie było. Mama do dziś zaśmiewa się, że gdyby żył, ciągle oglądałby tylko jeden kanał, czekając, aż mnie w nim zobaczy.
***
ZOBACZ TAKŻE:
Katarzyna Zdanowicz: Każdy z nas coś skrywa "Między wierszami"
Katarzyna Zdanowicz prywatnie. Co wiemy o dziennikarce "Wydarzeń"?