„Chciałabym uwierzyć, że to nie jest moja wina”. Rozmowy z rodzicami dzieci, które zachorowały na depresję

Kochający rodzice, dobre oceny w szkole i normalne życie nastolatków. Dzieci, które po lekcjach spotykają się z przyjaciółmi i jeżdżą na wycieczki rowerowe, któregoś dnia zamykają się w swoich pokojach i odcinają od dotychczasowego życia. Z słuchawkami na uszach potrafią godzinami patrzeć w sufit albo szukają leków nasennych w szafkach rodziców. Stają się ciche, smutne, agresywne. Rodzice tłumaczą to okresem dojrzewania, burzą hormonów i „trudnym wiekiem”. Nastolatkowie w tym czasie myślą o tym, jak odebrać sobie życie.

Artykuł powstał w ramach akcji #Niech zobaczą, #Niech usłyszą, której partnerem jest Link4 Mama i Tata

Ewa ma 41 lat i trójkę dzieci: dwóch chłopców z pierwszego małżeństwa i dziewczynkę z drugiego. Paweł jest po czterdziestce, z żoną Anią są dwadzieścia lat po ślubie i wspólnie wychowują syna i córkę. Od zawsze uważali się za dobrych rodziców i zgraną, rodzinną drużynę. Teresa zbliża się do sześćdziesiątki, a jej obie córki są już dorosłymi kobietami. Życie ich wszystkich zmieniło się od momentu, w którym usłyszeli, że ich dzieci chorują na depresję.

Reklama

Teresa: W tym wieku wszyscy tak mają. Pyskują i zamykają się w pokoju

Okres dorastania jest trudnym czasem zarówno dla nastolatków, jak i rodziców, kiedy to przez lata budowane przez nich relacje są wystawiane na próbę. Dzieci za wszelką cenę walczą o prywatność i niezależność, pojawiają się pierwsze poważne kłótnie, bunt i trzaskanie drzwiami w silnych emocjach.

- Byłam pewna, że nie tylko ja przeżywam trudne chwile z moją Pauliną. Koleżanki też opowiadały, jak kłócą się ze swoimi córkami, mówiły o kryzysach w ich domu. Zgodnie twierdziłyśmy, że w tym wieku wszystkie dzieciaki tak mają: pyskują, krzyczą i trzaskają drzwiami ze złości. Po każdej kłótni powtarzałam sobie, że dopóki Paulina dobrze się uczy i nie ma z nią problemów wychowawczych, to jakoś to przetrwam. No, bo przecież w końcu ten etap minie, prawda?

Teresa zbliża się do sześćdziesiątki, a jej córki - Paulina i Natalia - są dziś dorosłymi kobietami. Różnica między nimi jest taka, że Paulina ma za sobą dwie próby samobójcze i pięć pobytów na oddziale psychiatrycznym dla dzieci. W wieku piętnastu lat próbowała odebrać sobie życie z pomocą tabletek nasennych, które wzięła z szafki nocnej matki. Pogotowie przyjechało na czas, a Paulina trafiła do dziecięcego szpitala psychiatrycznego.

Ewa: Rozwiodłam się i zaczęłam drugie życie. Syn nie podziela mojego szczęścia

 - Michał zmienił się bardzo, od kiedy definitywnie postanowiłam, że rozwiodę się z moim mężem, a jego ojcem. Piętnaście lat alkoholu, kłótni, wyzwisk i rękoczynów to za dużo. Były mąż pił, odkąd pamiętam, ale miał dobrą pracę z pensją na czas.

Ewa jest po czterdziestce, wyszła drugi raz za mąż i niedawno urodziła swoje trzecie dziecko. Ze związku z mężem-alkoholikiem ma dwóch synów: Michał ma piętnaście lat, a Wojtek jedenaście. Młodszy syn cieszy się z nowego życia swojej mamy, bo ojca nienawidzi. Wspomina go jako tego, który bił i mamę, i jego. Nienawidzi też swojego brata, bo jak mówi Ewa, to Michał był oczkiem w głowie taty i zawsze stawał w obronie ojca.

Paweł: Zawsze mu powtarzałem, że chłopcy muszą być twardzi i nie mogą się bać

- Dojrzewanie go przerosło. Przerosły go własne emocje, obowiązki, relacje z rówieśnikami. Zawsze mu powtarzałem, że chłopcy muszą być twardzi, nie mogą się bać i muszą umieć się bronić. Dzisiaj wiem, że to bzdura. Chłopcy tak samo płaczą, tak samo się boją i tak samo nie radzą sobie z emocjami. Cieszyliśmy się z Anią, że możemy dzieciakom dać wszystko, czego potrzebują. Kiedy Janek zachorował, to moją pierwszą myślą, jako ojca, było pytanie: co zrobiłem źle?

Paweł i Ania wychowują szesnastoletnią Zosię i czternastoletniego Janka. W weekendy jeżdżą na wycieczki rowerowe, grają w planszówki, a w lecie spędzają razem na działce. Janek coraz rzadziej, bo woli z kolegami zostać w domu i pograć na konsoli albo iść na boisko pograć w piłkę. Tylko w czwartki Janek nie ma czasu dla kolegów. W czwartki, od prawie pół roku, chodzi na spotkania z psychologiem.

Teresa: Zostawiałam pustą lodówkę, jeśli Paulina kończyła lekcje wcześniej

Teresa zmiany w zachowaniu córki zauważyła, kiedy ta skończyła trzynaście lat. Zaczęła coraz częściej zamykać się w pokoju, słuchała ciężkiej muzyki. Chociaż wcześniej miały ze sobą dobry kontakt i często rozmawiały, jakby z dnia na dzień wyrósł między nimi mur. Paulina bardzo dobrze się uczyła, trzy razy w tygodniu po lekcjach chodziła na angielski i należała do młodzieżowej grupy teatralnej. Nauczyciele bardzo ją chwalili. Teresa nie chciała naciskać, więc zaakceptowała fakt, że jej córka przestała z nią rozmawiać.

- Któregoś dnia po pracy, jak co dzień, chciałam przygotować obiad. Otworzyłam lodówkę i zamarłam. Nie została w niej nawet kostka masła, a przecież dzień wcześniej byłam na zakupach. Zapytałam wtedy Pauliny, co stało się z jedzeniem, bo lekcje kończyła wcześniej i była już w domu. Nie zapomnę mojego zdziwienia, kiedy córka ze stoickim spokojem odpowiedziała: zjadłam.

Jak rozpoznać depresję u dzieci i młodzieży? Dokąd udać się po pomoc? Tego i innych rzeczy możesz dowiedzieć się z naszego e-booka "Depresja u dzieci i młodzieży. Poradnik dla rodziców"

Teresa mówi, że już wcześniej zauważyła, że jej córka przybrała znacząco na wadze, ale to również uznawała za normalne w okresie dojrzewania. Paulinie urósł biust, zaokrągliły się uda. Teresa nie pamięta nawet, kiedy Paulina kupiła pierwszy stanik. Na pewno zrobiła to sama, bo nie zwróciła się do niej o pomoc. Wtedy pierwszy raz zapaliła jej się czerwonka lampka: a może Paulina jest w ciąży? Przeprowadziła z córką rozmowę na ten temat, ale skończyło się na kłótni i trzaśnięciu drzwiami. Kilka dni później Teresa słyszała, jak Paulina wymiotuje w toalecie.

Ewa: Dla syna stałam się śmieciem. Mówił, że zniszczyłam mu życie

Michał ma piętnaście lat, ale problemy w szkole zaczęły się, kiedy skończył jedenaście. To wtedy w małżeństwie Ewy i jej męża-alkoholika działy się już dramatyczne sceny. Na oczach synów uderzył ją  kilka razy, zaczęły się wyzwiska i rzucanie w nią butelkami po wódce. Pięć lat temu jej mąż został zwolniony dyscyplinarnie z pracy i od tego czasu pił już codziennie, minimum pół litra czystej wódki. Nie podjął nowej pracy, a Ewa sama utrzymywała czteroosobową rodzinę z pensji za pracę w supermarkecie. Później, na szczęście, wpadło jeszcze pięćset plus. Ewa któregoś dnia zdecydowała, że bierze rozwód. Tym razem na pewno, bo już dwa razy składała pozew rozwodowy tylko po to, by za namową męża go wycofać.

Byłam na niego o to wściekła. Wiele razy pytałam go: nie widzisz, że ojciec to zwykły pijak i cham? Ale Michał nie chciał tego słuchać, wyzywał mnie o głupich kurew, krzyczał, że mnie nienawidzi i że zniszczę mu życie. Powiedziałam mu, że jak chce, to może mieszkać sobie z tatusiem. Chciał.

Michał był zagrożony z wielu przedmiotów, chodził na wagary i zaczął popalać. Ewa kilka razy znalazła w jego szkolnym plecaku paczkę papierosów i zapalniczkę. Obwąchiwała jego ubrania i była pewna, że syn regularnie pali. Widziała, że chłopak przeżywa to, co dzieje się w domu.

- Raz Michał pobił się z kolegą, groził mu scyzorykiem. Nie wiem, skąd go miał, pewnie od ojca. Wściekłam się i dostał szlaban na wszystko. Wtedy też mnie zwyzywał, rzucił we mnie talerzem z obiadem. Do psychologa poszedł raz, zaciągnęłam go, potem powiedział, że to ja jestem nienormalna i to ja powinnam chodzić do lekarza od czubków, nie on.

Ewa w trakcie rozwodu nie korzystała z pomocy psychologa, chociaż dziś, patrząc na to z perspektywy czasu, wie, że powinna.

- Na mojej głowie było wszystko. Dwóch dojrzewających synów, wieczny syf w domu, nienawidząca mnie szefowa w pracy, zmiany dwunastogodzinne. Jeszcze mąż zostawił mi psa, nie płacił ani grosza na dzieci. Zresztą nie płaci do dzisiaj, chociaż po rozwodzie mam zasądzone alimenty. Tego było za dużo. Sama nie mogłam sobie z tym poradzić, a co dopiero nastoletni chłopak.

Pytam Ewę o uczucia do Michała, który cały czas bronił ojca.

- Byłam na niego wściekła. Po prostu mnie rozrywało od środka. Dawałam mu wszystko: kupowałam konsole na raty, nowe buty, bluzy, codziennie dostawał pieniądze do szkoły, żeby kupił sobie coś w sklepiku. To ja z nimi jeździłam po lekarzach, fryzjerach, odkładałam każdą złotówkę, żeby było im dobrze, a on mi się tak odpłacał, wyzywał mnie od najgorszych. Wtedy myślałam, że i tak nie mogę się spodziewać po nim niczego więcej, bo to był wypisz wymaluj ojciec. Nie tylko tak myślałam, Michał wiele razy to ode mnie usłyszał. Uzyskałam rozwód, a sąd przychylił się do prośby syna, który zamieszkał z ojcem.

Na pytanie, co Ewa czuje dziś, patrząc na wydarzenia z ostatnich czterech lat, zawiesza głos i po chwili dodaje cicho:

- Czuję wstyd. Wiem, że zwiodłam.

Paweł: Chodził na dodatkowy angielski, piłkę nożną, ale w domu tylko leżał na łóżku ze słuchawkami na uszach

Paweł i Ania pobrali się dwadzieścia dwa lat temu, byli młodzi, ale wiedzieli, że chcą razem spędzić życie i mieć dzieci. Najpierw urodziła się córka, a dwa lata później na świat przyszedł syn, Janek. Ania zrezygnowała z pracy zawodowej, żeby zająć się dziećmi. Dopiero kiedy Janek poszedł do przedszkola, Ania wróciła do pracy. Cały czas razem z mężem dbali o to, by dzieci miały ich uwagę.

- Nigdy nie myśleliśmy, że dzieci będą nas w jakiś sposób ograniczać. Od początku spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, jeździliśmy na wycieczki, w lecie na wakacje nad Bałtyk. Rzadko pozwalaliśmy na oglądanie telewizji, granie na tablecie czy telefonie, bo chcieliśmy, żeby nasze dzieciaki były aktywne, zainteresowane czymś innym, niż tylko ekran. Wiele razy rozmawialiśmy wieczorami, kiedy dzieci już spały, że to super, że Zosia i Janek potrafią się bawić, że chętnie wychodzą na podwórko i mają swoich kolegów, w przeciwieństwie do dzieci naszych znajomych, które tylko grały na konsolach i gapiły się w smartfony.

Paweł, opowiadając o dzieciach i swoim podejściu do rodzicielstwa, wielokrotnie podkreśla, że nigdy z żoną nie chcieli wywierać presji na dzieciach. Zajęcia dodatkowe dzieci wybierały sobie same, rodzice nigdy nie naciskali na balet, lekcje pływania czy angielski.

- Dzieciaki naprawdę lubiły spędzać z nami czas. Janek przesiadywał ze mną w garażu, Zośka chętnie pomagała Ani w kuchni. Jasne, że były i takie dni, kiedy każdy spędzał czas tak, jak chciał. Na kanapie, przed telewizorem czy w swoim pokoju. Nagle Janek zaczął się wycofywać z naszych wspólnych zajęć. O wiele bardziej niż Zośka, a ona jest przecież starsza. Jeszcze bardziej staraliśmy się więc dawać dzieciakom przestrzeń. Jak się później okazało, Jankowi wcale nie o przestrzeń chodziło.

Chłopak ma dziś czternaście lat, od trzech chodzi na dodatkowy angielski, a od pięciu - na treningi piłki nożnej. Sam poprosił rodziców o te zajęcia i sumiennie w nich uczestniczy. Jest piątkowym uczniem, nie sprawia żadnych problemów.

Rok temu Janek zaczął spędzać popołudnia w swoim pokoju. Zakładał słuchawki na uszy i leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Ojcu tłumaczył, że jest zmęczony po szkole. Coraz rzadziej się uśmiechał, coraz mniej rozmawiał z rodzicami i siostrą.

- Żona poszła do szkoły porozmawiać z wychowawcą, ale nauczycielka nie zauważyła żadnej zmiany w zachowaniu syna. Coś musiało być na rzeczy, bo Janek przestał nawet spotykać się po lekcjach ze swoim najlepszym przyjacielem. Kiedy próbowałem porozmawiać z synem, co się dzieje, odpowiadał tylko, że "nic takiego".

Teresa: Zareagowałam, kiedy Paulinę znalazłam nieprzytomną w swoim pokoju

- Nie chcę się usprawiedliwiać, ale rozmawiamy o zdarzeniach, które miały miejsce prawie dwadzieścia lat temu. Publiczne mówienie o depresji czy zaburzeniach odżywiania było wstydem i dla dzieci, i dla rodziców. Paulina, jak się okazało, wcale nie była w ciąży, a cierpiała na zaburzenia odżywiania. Bulimia zawładnęła jej życiem, czuła do siebie wstręt. Dopiero później się dowiedziałam, że w nocy, kiedy ja i młodsza córka spałyśmy, Paulina robiła brzuszki nawet przez kilka godzin. Następnego dnia pochłaniała olbrzymie ilości jedzenia i zamykała się w toalecie, by wymiotować. Kiedy zareagowałam? Zbyt późno, bo już wcześniej widziałam, że Paulina się okalecza. Cięcia widziałam na ramionach i udach, ale nawet nie próbowałam z nią o tym rozmawiać, bo i tak skończyłoby się to awanturą.

Teresa ma zmęczoną twarz, w dalszym ciągu pracuje zawodowo. Jest nauczycielką w szkole podstawowej, a wolne popołudnia spędza na kanapie przed telewizorem. Czasem chodzi na spacery albo odwiedza koleżankę. Jej obie córki mieszkają daleko, ale każda z nich dzwoni do matki kilka razy w tygodniu.

- Leczenie Pauliny trwało pięć lat. Pierwszy raz trafiła do szpitala po swojej pierwszej próbie samobójczej. Nie wiem nawet kiedy to zrobiła, ale zabrała moje leki nasenne i zapiła wódką. Zrobiła to po cichu, w swoim pokoju. Znalazłam ją w łóżku nieprzytomną. Trafiła na dziecięcy oddział psychiatryczny i podjęła terapię. Myślałam, że wyjdzie na prostą, ale prawie rok później próbowała się wieszać. Łącznie była pięć razy w szpitalu psychiatrycznym, a psychoterapię zakończyła, będąc już dorosłą kobietą.

Teresa nie chce opowiadać o sobie z tamtego okresu. Nie potrafi odpowiedzieć, co czuła jako mama nastolatki, która chciała popełnić samobójstwo.

- Nie spisałam się jako matka. Chciałabym wierzyć, że to nie jest moja wina, ale wiem, że powinnam więcej z nią rozmawiać, nie pozwalać jej zamykać się w tym swoim pokoju. Chyba próbowałam oszukać samą siebie, że wszystko jest dobrze. Widzi pani, ja sama wychowywałam dziewczyny, było mi naprawdę trudno godzić pracę z opieką nad dziećmi. Poza tym czułam wstyd. Nauczycielka, kobieta z podejściem do dzieci, nie dała sobie rady ze swoim własnym? Mieszkam w niewielkim mieście, tu wszyscy o wszystkim wiedzą. Swego czasu miałam łatkę "tej matki, której córka chciała się zabić".

Dzisiaj kobiety mają ze sobą dobry kontakt, często rozmawiają przez telefon. Paulina mieszka na drugim końcu Polski, gdzie wyjechała na studia i poznała swojego męża. Matka i córka w rozmowach nigdy nie wróciły do tamtego okresu i wydarzeń, jakie miały miejsce, kiedy Paulina była nastolatką.

- Myślę, że Paulina poukładała to sobie w głowie i w sercu. Dzisiaj jest szczęśliwa, a przynajmniej tak twierdzi. We mnie zawsze pozostanie żal do samej siebie, ale czasu już nie cofnę. Cieszę się tym, co jest teraz i tym, że Paulina żyje.

Paweł: Coś w końcu w Janku pękło i zaczął płakać. Płakał cały wieczór

- Może zabrzmi to głupio, ale cieszę się, że w przypadku Janka diagnoza została postawiona szybko. Któregoś dnia wrócił ze szkoły i zamknął się w pokoju. Żona nalegała tak długo na to, by powiedział jej, co go trapi, że Janek pękł. Powiedział jej o konflikcie z chłopakiem ze starszej klasy, który go zastrasza. O koleżance, która go wyśmiała, kiedy powiedział jej, że mu się podoba. O tym, że w szkole jest tyle nauki, że zaczyna go to przerastać. On się w pewnym momencie tak rozpłakał, że płakał już cały wieczór. Powiedział wtedy do Ani: "Mamo, tak bardzo nie chcę was zawieść, ale ja już nie mam siły tak żyć".

- Zastanawiałem się, co zrobiliśmy źle, gdzie popełniliśmy błąd. Są jednak czasem rzeczy, na które nie mamy wpływu. Zawsze powtarzałem Jankowi, że chłopcy muszą być silni i cieszę się, że mnie nie posłuchał, że pokazał swoje emocje, że nam zaufał. Myślę, że dzięki temu nam udało się uniknąć tragedii. Wiem, że wielu rodzinom się nie udaje. To nie jest niczyja wina, że Janek zachorował. Tak się po prostu stało i teraz, mam nadzieję, jesteśmy na dobrej drodze, żeby pokonać chorobę.

Ewa: Michał wrócił pod moją opiekę, ale droga do normalności będzie długa

- Michał zamieszkał z ojcem, ale to tylko pogorszyło sytuację. Przestał chodzić do szkoły, pisał do mnie SMS-y z prośbą o pieniądze na jedzenie. Większość dni spędzał sam w pokoju. Ojcu któregoś dnia powiedział, że chce wrócić do mnie i ten się wściekł. Roztrzaskał mu telefon, zabrał klucze z mieszkania i uderzył go. Jak się tylko o tym dowiedziałam, kazałam mu pójść rano do szkoły, a po lekcjach wrócić prosto do mojego domu. Zgodził się od razu, miał już dość mieszkania z pijakiem. Nie jest teraz łatwo, atmosfera w domu jest bardzo napięta. Michał nie ma dobrych relacji ani z młodszym bratem, ani z moim mężem. Pracujemy nad tym, zgodził się na terapię z psychologiem i czekamy na wizytę u psychiatry, bo syn wymaga leczenia farmakologicznego.

___

Kilka dni po napisaniu reportażu, skontaktowała się ze mną Ewa. W krótkiej wiadomości napisała, że Michała zabrało pogotowie. Trafił do dziecięcego szpitala psychiatrycznego po tym, jak próbował odebrać sobie życie.

___

Na depresję w Polsce choruje coraz więcej osób poniżej 18. roku życia. Z roku na rok przybywa pacjentów wymagających specjalistycznego leczenia psychiatrycznego. W ubiegłym roku ponad 25 tys. młodych Polaków wymagało pomocy medycznej w zakresie zdrowia psychicznego.

Z danych policyjnych wynika, że wzrasta również liczba prób samobójczych oraz samobójstw wśród najmłodszych. W 2022 roku ponad 2 tys. nastolatków próbowało odebrać sobie życie, a 150 prób zakończyło się zgonem.

Depresja jest chorobą, która dotyka zarówno pacjenta, jak i najbliższych. W przypadku choroby u dzieci i młodzieży konieczna jest pilna interwencja specjalisty, ale również zaangażowanie opiekunów w proces terapeutyczny.

- Większość badań traktujących o psychoterapii dzieci i młodzieży zwraca uwagę na to, że udział rodziców w tym procesie powinien być aktywny. Taka postawa umożliwia szybką poprawę funkcjonowania dziecka, jednak nie może ona polegać na zbytnim pobłażaniu, wyręczaniu i dawaniu dziecku możliwości czerpania korzyści z takiej diagnozy. Depresja nie powinna sprawiać, że rodzic pozwoli nie chodzić do szkoły czy zaniedbywać innych obowiązków - wyjaśnia psycholog dziecięca, Agata Łopato.

- Spotykam też rodziców, którzy szukają winy na zewnątrz. Za depresję dziecka obwiniają środowisko rówieśnicze, zbyt wysoki poziom nauczania w szkole, nadmierne korzystanie z telefonu czy nieszczęśliwą pierwszą miłość. Taka postawa nie sprzyja procesowi zdrowienia, a jedynie pokazuje dziecku, że to czynniki zewnętrzne odpowiadają za jego pogorszony nastrój. To umacnia w nim przekonanie, że samo nie jest w stanie aktywnie zaradzić swoim problemom - mówi psycholog.

Depresja u dzieci i młodzieży: działaj, zanim będzie za późno. Jak wspierać bliskich i gdzie szukać pomocy? Przeczytaj więcej w magazynie MENTAL

Badania Lebowitza i współpracowników z 2020 roku wskazują, że nawet u połowy badanych dzieci, objętych tradycyjną terapią poznawczo-behawioralną, zauważa się jedynie chwilową poprawę. Zwrócili oni uwagę, że przyczyną takiego zjawiska może być brak zaangażowania rodziców w proces terapeutyczny, brak wsparcia i motywowania dziecka do wykonywania pracy własnej, ale także brak dobrej relacji terapeutycznej między rodzicami a terapeutą. Współuczestniczenie rodziców w terapii dziecka jest koniecznym elementem warunkującym jej skuteczność i postępy w leczeniu.

Advertisement

Artykuł powstał w ramach akcji #Niech zobaczą, #Niech usłyszą, której partnerem jest Link4 Mama i Tata

.

W serwisie zdrowie.interia.pl dokładamy wszelkich starań, by przekazywać wyłącznie sprawdzone, rzetelne informacje o objawach i profilaktyce chorób, bo wierzymy, że świadomość i wiedza w tym zakresie pomogą dłużej utrzymać dobre zdrowie.
Niniejszy artykuł nie jest jednak poradą lekarską i nie może zastąpić diagnostyki i konsultacji z lekarzem lub specjalistą.

Dowiedz się więcej na temat: depresja | depresja dziecięca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL