Zaburzenie, które odbiera radość życia. Czy dystymia to wstęp do depresji?
- Ze względu na to, że objawy nie są „spektakularne”, zaburzenie to może rozwijać się wiele lat w sposób utajony. Chorzy nie czują zadowolenia z życia, dość często towarzyszy im smutek, albo obojętność. Patrząc z boku moglibyśmy pomyśleć, że ktoś jest po prostu „gburowaty” albo „pesymistyczny”. Tymczasem to nie świadomy wybór czy specyficzne nastawienie do życia, ale właśnie dystymia - mówi Katarzyna Kucewicz, psycholożka, psychoterapeutka, autorka książek.
"Od zawsze byłam wesołą i towarzyską osobą. Prowadziłam dom otwarty, często spotykałam się z przyjaciółmi, bardzo ważna była też dla mnie moja praca. Dziś trudno mi wskazać moment, kiedy wszystko zaczęło się zmieniać. Na pewno punktem zwrotnym były narodziny moich dzieci, bo od tamtej pory miałam już znacznie mniej czasu dla siebie, znajomych i na rozwój. Na początku było mi z tym trudno, przeszło mi nawet przez myśl, że mam depresję. Jednak czas mijał, a ja funkcjonowałam całkiem nieźle - pracowałam, zajmowałam się dziećmi, pomagałam mężowi rozkręcać jego firmę. Często towarzyszyło mi poczucie przygnębienia, wieczorami dopadał mnie jakiś taki obezwładniający smutek.
Niby nic się nie działo, niby miałam powody do radości czy dumy z siebie, ale nic takiego nie czułam. Ale to nie było tak, że nie potrafiłam się cieszyć - przeciwnie, były momenty, że czułam się całkiem jak dawna ja. Tyle tylko, że z czasem było ich coraz mniej. No ale myślałam, że tak wygląda dorosłe życie - dwoje małych dzieci, brak pomocy, bo rodzina daleko, praca. Wszystkie moje koleżanki żyły tak samo i dawały sobie radę, więc nie chciałam się nad sobą użalać. "Jest jak jest i do przodu" - to było moje motto. Jednak zmiana w moim charakterze nie dawała spokoju mężowi i mojej mamie - martwili się o mnie, więc w końcu zgodziłam się pójść do psychiatry, tak dla świętego spokoju. Lekarz zrobił mi jakieś testy i wydawało mi się, że dobrze "wypadłam". A on powiedział, że cierpię na dystymię.
Nie spodziewałam się takiej diagnozy, zresztą wtedy nie wiedziałam, co to jest. Zrozumiałam że mam depresję, a przecież osoby chorujące na depresję nie są w stanie nawet wstać z łóżka ani wywiązywać się z codziennych obowiązków. A przecież ja nie miałam z tym nigdy problemu. Wszystko, co miało być zrobione, było. Dopiero kiedy lekarz zaczął mi tłumaczyć, czym jest dystymia, pomyślałam, że to chyba może być to. A kiedy powiedział, że dorosłe życie nie oznacza, że przez lata nie czuję radości, rozpłakałam się. Bo ktoś wreszcie nazwał to, co czułam i czego nie czułam".
Anna, lat 39, nazwisko do wiadomości redakcji
Katarzyna Pruszkowska: Naszą rozmowę chciałabym zacząć od pytania o to, czy możemy mówić o jakimś "typowym" przebiegu depresji?
Katarzyna Kucewicz: - Nie, choć rozumiem zdziwienie pani rozmówczyni, bo sama mam wrażenie, że przez wiele lat do opinii publicznej trafiały przede wszystkim informacje o depresji o ciężkim przebiegu. Zapewne właśnie stąd wzięły się skojarzenia z tym, że osoby chore na depresję to wyłącznie te, które nie są w stanie wstać z łóżka, umyć się, wykonać podstawowych czynności. Oczywiście, spora grupa pacjentów doświadcza depresji w tak dramatycznej formie. Osoby znajdują się wówczas stanie przypominającym zamrożenie, któremu mogą towarzyszyć myśli rezygnacyjne. Czasami zdarzają się objawy wytwórcze czyli psychotyczne, np. urojenia czy omamy słuchowe. Bywa też, że depresja przybiera postać euforii, tzw. manii czyli bardzo nienaturalnego pobudzenia, któremu towarzyszy gonitwa myśli, słowotok, towarzyszące temu splątanie i nieznośne podminowanie. Część osób z depresją wykazuje objawy dysforyczne, czyli nie tyle płacze, smuci się, co złości, irytuje, szybko wybucha.
- Warto jednak pamiętać, że to nie jest jedyny możliwy przebieg depresji - wielu pacjentów doświadcza o wiele łagodniejszej postaci. Są w stanie wstać, zadbać o siebie, pójść do pracy. Jednak każda taka aktywność jest wtedy związana z dużym wysiłkiem i cierpieniem. Coś, co wcześniej robili automatycznie, staje się bardzo trudne. Coś co było dawniej przyjemne - w depresji obojętnieje. A mam tu na myśli naprawdę proste czynności, takie jak wyjście z psem, zrobienie zakupów, telefon do przyjaciół. To też jest twarz depresji, o której mówimy czasem, że jest "maskowana".
Chodzi o to, że choremu udaje się "ukrywać" objawy?
- Nierzadko tak. Udaje nie tylko przed innymi ludźmi, ale często nawet przed samym sobą, że wcale nie czuje się źle psychicznie. Pacjenci co prawda doświadczają obniżenia nastroju czy osłabienia napędu - czyli aktywności, ale wciąż potrafią siebie samych przekonywać, że to chwilowa niedyspozycja. Co więcej, zdarza się, wcale nierzadko, że objawy dotyczą tylko tej sfery aktywności - czyli chory ma całkiem dobry nastrój, jednak nie może zmobilizować się do podjęcia działań, dokuczają mu objawy somatyczne, bóle, osłabienie. Z kolei w przypadku dystymii, może być tak, że chory funkcjonuje całkiem nieźle, nie zawala wszystkich obowiązków, jednak chronicznie towarzyszy mu smutek, przytłoczenie, przygnębienie.
Od czego w takim razie zależy przebieg depresji? Czy wspomniana dystymia jest początkiem, który musi doprowadzić do wystąpienia ciężkiej depresji, czy może są inne scenariusze?
- Na szczęście nie musi. Bardzo wiele zależy od naszej struktury osobowości, od czynników biologicznych i rezyliencji czyli odporności psychicznej na stresory. To właśnie te czynniki w dużej mierze determinują, jak radzimy sobie z przeciwnościami losu i mogą stanowić wyjaśnienie, dlaczego osoby, które spotkały podobne trudności, radzą sobie z nimi zupełnie inaczej. Do najczęściej wymienianych czynników, które mają wpływ na przebieg depresji, należą jeszcze stosowanie używek (z uzależnieniem w tle depresję leczy się gorzej), wsparcie społeczne lub jego brak, a także współistnienie innych zaburzeń psychicznych.
Może pani wytłumaczyć, czym jest wspomniana wcześniej dystymia? Spotkałam się kiedyś z określeniem, że dystymia to "uśmiechnięta" depresja.
- Według mnie jest to raczej nietrafne porównanie. A to dlatego, że dystymię charakteryzuje właśnie ustawiczny brak radości. Można powiedzieć, że to rodzaj depresyjności o umiarkowanym natężeniu, który może trwać naprawdę długo - nawet latami. Często choroba zaczyna się w młodym wieku, nawet w dzieciństwie. Pacjenci opisują dystymię jako coś ciągłego, co towarzyszy im niemal przez cały czas - na przykład mówią, że w ciągu roku dobrze czuli się zaledwie tydzień. Ze względu na to, że objawy nie są "spektakularne", zaburzenie to może rozwijać się wiele lat w sposób utajony. Chorzy nie czują zadowolenia z życia, dość często towarzyszy im smutek albo obojętność. Patrząc z boku moglibyśmy pomyśleć, że ktoś jest po prostu "gburowaty" albo "pesymistyczny". Tymczasem to nie świadomy wybór czy specyficzne nastawienie do życia, ale właśnie dystymia.
Powiedziała pani, że najczęściej dotyka osoby młode. Czy chorych poza wiekiem łączy coś jeszcze?
- Z moich obserwacji wynika, że często są to osoby bardzo wrażliwe i emocjonalne, choć oczywiście nie znaczy to, że każdy, kto łatwo się wzrusza, jest narażony na rozwinięcie się dystymii - to o wiele bardziej skomplikowany proces. Dystymię częściej diagnozuje się u kobiet, ale to tylko statystyki - można przypuszczać, że chodzi o to, że z tym zaburzeniem mężczyźni próbują radzić sobie samodzielnie, bo wstydzą się prosić o pomoc.
Wiem już, że jedną z charakterystycznych cech dystymii jest przedłużające się obniżenie nastroju. Na co jeszcze należy zwrócić uwagę?
- Na wspomniane wcześniej zmęczenie. Nie takie "drenujące", które uniemożliwia nam funkcjonowanie, ale takie, które odbiera radość z codzienności. Jak pani widzi, nawet z definicjami bywa krucho, więc i sami chorzy często sądzą, że "takie jest życie", "każdy jest zmęczony", "byle do urlopu". Problem w tym, że w przypadku zaburzeń psychicznych to zmęczenie ma zupełnie inny charakter i rzadko ustępuje po odpoczynku; zdarza się nawet, że sam odpoczynek pozbawia energii. Dotychczasowe sposoby radzenia sobie, czy to z gorszym samopoczuciem psychicznym, czy zmęczeniem, przestają działać. Na przykład ktoś zazwyczaj lubił chodzić do kina, a teraz wraca z niego jeszcze bardziej zdenerwowany. Albo regularnie ćwiczył jogę i to dawało mu sporo satysfakcji, która nagle zniknęła.
- Oczywiście takie trudniejsze okresy przytrafiają się każdemu - dla wielu osób takim gorszym czasem jest końcówka zimy, bo jest ciemno, częściej chorujemy, nie ruszamy się tyle, ile wiosną i latem. Jednak w przypadku "klasycznego" zmęczenia zazwyczaj wystarczy odpoczynek, choćby weekendowy wyjazd czy nawet spędzenie kilku dni na "nic-nie-robieniu", żeby odzyskać energię i nabrać chęci do życia. W przypadku dystymii jest inaczej - nawet wymarzony urlop w ciepłych krajach nie pomaga.
Wygląda na to, że zmęczenie i nieumiejętność odpoczynku są ważnymi objawami, które powinny skłonić nas do wizyty u specjalisty.
- Tak, choć jeśli np. ustawicznie boli nas głowa albo brzuch, albo czujemy osłabienie najpierw zalecałabym wizytę u lekarza pierwszego kontaktu, który przeprowadzi wywiad i zleci podstawowe badania. Mówię o tym, bo bywa i tak, że ktoś podejrzewa u siebie zaburzenia depresyjne, a okazuje się, że ma silną anemię, duże niedobory witaminy D, chora tarczycę czy inną chorobę somatyczną. Dlatego jeśli zauważymy jakiekolwiek objawy z ciała, które utrzymują się przez dłuższy czas, na przykład ból, kołatanie serca, drżenie kończyn, brak apetytu czy właśnie wspomniane zmęczenia, najpierw zacznijmy od klasycznej wizyty u lekarza pierwszego kontaktu.
Załóżmy więc, że lekarz mówi: "w mojej ocenie nic pani/ panu nie dolega, potwierdzają to również wyniki badań". Gdzie należy szukać pomocy i jak wygląda diagnostyka dystymii?
- Rozpoznaniem dystymii zajmują się lekarze psychiatrzy i psycholodzy kliniczni - diagności. Przedstawiciele tych zawodów mają kompetencje, by przeprowadzić testy diagnostyczne i postawić rozpoznanie. Czas jest tu bardzo ważny. Szybkie wdrożenie leczenia nie tylko zapewni szybsze efekty, ale może również zapobiec zaostrzeniu się choroby.
Dobrze rozumiem, że dystymia może przerodzić się np. w depresję o ciężkim przebiegu?
- Jak najbardziej tak. Oczywiście nie musi się tak stać, jednak to nie powinno być argumentem przeciwko leczeniu. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób jest w stanie przyzwyczaić się do obniżonego na stałe nastroju, jednak proszę mi wierzyć - to nie jest ani łatwe, ani przyjemne życie.
A jak wygląda leczenie dystymii?
- Po postawieniu diagnozy leczeniem z wyboru jest farmakoterapia; zazwyczaj stosowane są leki z grupy SSRI, czyli te same, co w leczeniu depresji. Odpowiednim doborem leków zajmuje się oczywiście lekarz psychiatra, co jest o tyle istotne, że na początku może, choć nie musi, dojść do zaostrzenia objawów. To ważne, żeby pacjent wiedział, do kogo się zwrócić, jeśli okaże się, że źle toleruje leczenie. Mówię o tym dlatego, że znam przypadki, kiedy ludzie polecali sobie nawzajem leki, a żyjemy w świecie, w którym dostęp do recept nie jest przesadnie trudny. Nie tędy droga by uzyskać receptę bez równoczesnego bycia objętym opieką! Ta opieka ma naprawdę kluczowe znaczenie.
- Najnowsze wytyczne zalecają, by farmakoterapii towarzyszyła psychoterapia. Bardzo dobre efekty przynosi praca terapeutyczna np. w nurcie poznawczo-behawioralnym, który pozwala pacjentowi, m.in., zmienić szkodliwe przekonania czy wdrożyć nowe nawyki wspierające zdrowie psychiczne. Sama z kolei pracuję w nurcie eklektycznym, łączącym techniki z różnych nurtów w całość i jest to również rekomendowana opcja. Wszystkie modalności zalecane przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne są godne zaufania i są dobrym uzupełnieniem leczenia farmakologicznego. Można sobie wejść na stronę i poczytać o każdej metodzie, by zrozumieć czym różnią się od siebie nurty terapii. Inne sposoby, często polecane czy to w mediach tradycyjnych, czy w social mediach, takie jak joga, mindfuness czy medytacja, również są w porządku, ale to są narzędzia pomocnicze. Celowo używam tego sformułowania, ponieważ ich zadaniem jest wspieranie procesu zdrowienia, nie stanowią jednak jego podstaw. Owszem, zdarza się, i to wcale nie rzadko, że pacjent nie musi sięgać po farmakoterapie, bo pożądane zmiany przynosi sama psychoterapia i dbanie o siebie, o ciało. Ale tak czy siak w przypadku diagnozy warto być pod opieką lekarza, który będzie nadzorował ten proces.
- Dodam jeszcze, że choć dystymia rzeczywiście jest zaburzeniem o łagodniejszym przebiegu, zawsze należy zachować czujność. Może się bowiem zdarzyć, że osobie chorej przytrafi się coś trudnego - wypadek, choroba, śmierć osoby bliskiej, czy nawet niezdany egzamin. Wtedy może dojść do kumulacji stresu, co często skutkuje pojawieniem się silnych zaburzeń z kręgu depresji. Nie należy wtedy bagatelizować pogarszającego się samopoczucia myśląc "to tylko moja dystymia", ale być czujnym. A jeśli pojawią się wspomniane myśli rezygnacyjne, natychmiast skontaktować się ze specjalistą albo z izbą przyjęć szpitala, w którym znajduje się oddział psychiatryczny.
Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o termin, który pojawił się w naszej rozmowie, a który mnie zainteresował, bo, jak rozumiem, ma wpływ na nasze zdrowie psychiczne. Czym jest rezyliencja i jak możemy ją budować?
- W uproszczeniu można powiedzieć, że to pewne umiejętności, które sprawiają, że łatwiej nam dopasować się do zmieniających się okoliczności. To oczywiście może zabrzmieć banalnie - życie jest nieprzewidywalne i jakbyś my się nie starali, czy nie próbowali zabezpieczać, prędzej czy później każdego z nas dotknie kryzys czy strata. Rezyliencja nie sprawi, że te zdarzenia odczujemy mniej dotkliwie, ale łatwiej nam będzie uporać się z ich skutkami. Czasem o rezyliencji mówi się w kontekście elastyczności, która np. pozwala próbować nowych rzeczy, wychodzić ze strefy komfortu.
- Stopień rezyliencji jest wypadkową genów i doświadczeń, jednak dobra wiadomość jest taka, że mamy wpływ na jej wzmacnianie. Można to robić w ramach terapii - wtedy terapeuta pomoże nam dostrzec nasze zasoby, mocne strony, dotychczasowe sukcesy, na których możemy się oprzeć w trudnych chwilach. Jednak możemy ćwiczyć także bez wsparcia z zewnątrz, np. dyscyplinując naszego wewnętrznego krytyka, żeby nie sabotował naszych działań.
***
Po wizycie u lekarza psychiatry Anna rozpoczęła leczenie farmakologiczne i psychoterapię. "To nie było tak, że po miesiącu czułam się jak dawniej. Zmiany przyszły prawie niezauważalnie, co uświadomiłam sobie pewnego wieczoru, kiedy mąż zawołał mnie, żeby pokazać mi fragment programu "Śmichu warte", który lubiłam w dzieciństwie. Zaśmiałam się, potem zaczęliśmy oglądać kolejne filmy i tak zleciały nam dwie godziny. Dwie godziny śmiania się do łez. Potem było już coraz lepiej, a dziś nie myślę już, że życie musi być udręką. Bywa, ale bywa i miłe, ciekawe, zabawne, wzruszające".
CZYTAJ TAKŻE:
Depresja to nie tylko smutek. Nietypowe zachowanie może zdradzać chorobę
Pierwsze symptomy wypalenia zawodowego. Czym różni się od zwykłego zmęczenia?
ADHD u dorosłych potrafi się ukrywać. Te objawy zdradzają zaburzenie