Mijają trzy lata od ogłoszenia lockdownu w Polsce. Prof. Pyrć: "Byliśmy kompletnie nieprzygotowani"
Dokładnie trzy lata temu, w marcu 2020 roku, w Polsce został wprowadzony stan epidemii w wyniku nagłego wzrostu zachorowań na COVID-19 wywołany wirusem SARS-CoV-2. Liczne obostrzenia, a następnie lockdown zmienił rzeczywistość każdego. Dzieci nie poszły do szkoły, z dnia na dzień zostaliśmy zamknięci w domach, przerażeni śledziliśmy doniesienia medialne o kolejnych zakażeniach i zgonach. Święta spędzaliśmy w odosobnieniu. Żyliśmy w maseczkach, dezynfekując ręce, a nawet zakupy przyniesione ze sklepu. "Byliśmy kompletnie nieprzygotowani" - wspomina tamten okres wirusolog, prof. Krzysztof Pyrć w rozmowie z Interią ZDROWIE. Co dały obostrzenia? Jak wyglądała walka z pandemią i co zmieniło się przez trzy lata?
COVID-19 miał swój początek w Chinach. Końcem grudnia 2019 roku potwierdzono tam siedem przypadków ciężkiego zapalenia płuc o nieznanej etologii u osób, które były związane z targiem w Wuhan, na którym handluje się owocami morza i żywymi zwierzętami. Niespełna dwa tygodnie później Chiny przekazały do wiadomości publicznej, jak wygląda sekwencja genetyczna nowego wirusa, który został rozpoznany na ich terytorium.
Do Polski wirus dotarł trzy miesiące później - 4 marca 2020 roku potwierdzono pierwszy przypadek zakażenia u mężczyzny z Zielonej Góry. Już wtedy Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) nadała nazwę nowej, dotąd nieznanej chorobie zakaźnej wywołanej koronawirusem - COVID-19.
Początek pandemii był czasem wprowadzania licznych obostrzeń oraz ograniczeń związanych z funkcjonowaniem w przestrzeni publicznej. Odkąd WHO ogłosiła stan pandemii, 11 marca 2020 roku, większość krajów zaczęła wprowadzać środki ochrony osobistej jako zalecane wyposażenie każdego obywatela, który korzysta z komunikacji miejskiej, sklepów, aptek i innych miejsc publicznych.
Pomimo tego, że w Polsce nie ogłoszono wciąż stanu pandemii, od połowy marca zamknięto szkoły, teatry, kina i wstrzymano działalność wszystkich innych instytucji kulturalnych. Uczniowie oraz studenci przeszli na nauczanie w trybie zdalnym - wszystko po to, by ograniczyć rozprzestrzenianie się nowego koronawirusa.
Dopiero 20 marca 2020 oficjalnie w Polsce ogłoszono stan epidemii, a rząd zaczął wprowadzać kolejne ograniczenia. Zamknięto salony fryzjerskie, salony kosmetyczne, ograniczono zgromadzenia religijne, a Polacy otrzymali zalecenie, by nie wychodzić na zewnątrz, z wyjątkiem sytuacji koniecznych. Za takie okoliczności uznano wyjście na zakupy, wizyty u lekarza, spacery i aktywność na świeżym powietrzu, jednak tylko w gronie rodziny.
- Jak zwykle, każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony dzięki działaniom wyprzedzającym i wprowadzeniu lockdownu udało nam się uniknąć pierwszej fali zakażeń, która zebrała śmiertelne żniwo w wielu krajach europejskich. Z drugiej jednak strony niektóre decyzje były przesadzone lub po prostu bezsensowne i nietrafione. Pandemia pokazała jasno, że jesteśmy kompletnie nieprzygotowani na sytuacje kryzysowe. Nie mieliśmy żadnych procedur, żadnych scenariuszy i tak niestety jest do teraz, a przecież wiadomo, że pandemia nie ma okresu karencji i w każdej chwili może się powtórzyć - mówi w rozmowie z Interią ZDROWIE wirusolog prof. Krzysztof Pyrć z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Z perspektywy czasu dziś ciężko w to uwierzyć, ale jedną z decyzji rządu było zamknięcie lasów państwowych, co wywołało oburzenie wśród Polaków. Spodziewano się rozwiązań, które mają realnie wpłynąć na sytuację w kraju, a zakaz wstępu do lasu, w oczach obywateli, obierał im jedynie możliwość spędzenia czasu na świeżym powietrzu. Dziesiątki tysięcy Polaków podpisało petycję w tej sprawie, która trafiła do Ministerstwa Środowiska.
Pandemia ograniczyła również tak prozaiczną czynność, jaką jest zrobienie zakupów. Wprowadzono ograniczenia co do ilości osób przebywających w sklepie, a także ich wieku. Godziny dla seniorów obowiązywały od poniedziałku do piątku przez dwie godziny i wówczas zakupy mogły zrobić tylko osoby po 60. roku życia. Polakom w zamian za to umożliwiono robienie zakupów w porze nocnej. Olbrzymie kolejki pod supermarketami sprawiły, że duże sklepy działały całą dobę. W czasach pandemii po chleb mogliśmy pojechać nawet w środku nocy.
Wszystkie działania wprowadzone na terenie Polski miały ograniczyć emisję wirusa. U pacjentów, którzy chorowali, stwierdzano wysoką gorączkę, silny kaszel, uczucie duszności, a w ciężkiej postaci dochodziło do niewydolności oddechowej, która wymagała mechanicznego wspomagania w postaci respiratora.
Od początku pandemii na całym świecie na COVID-19 oficjalnie zmarło prawie siedem milionów osób, jednak realistyczne szacunki mówią o około 20 mln ofiar. Największa kumulacja zakażeń miała miejsce na terenie Europy. Odnotowano łącznie ponad 200 milionów przypadków zakażenia wirusem, a 30 proc. wszystkich zgonów, do których doszło z powodu COVID-19, dotyczyła właśnie mieszkańców naszego kontynentu.
W trakcie trwania pandemii szpitale oraz placówki ochrony zdrowia zmuszone były zmodyfikować system leczenia oraz przeorganizować funkcjonowanie szpitali. Placówki POZ wprowadziły teleporady, w trakcie których pacjent miał możliwość kontaktu z lekarzem jedynie drogą telefoniczną, a szpitale organizowały "oddziały covidowe", które mogły przyjmować i hospitalizować zakażonych pacjentów. Początkowo w ochronie zdrowia brakowało środków ochrony osobistej: maseczek, rękawiczek, kombinezonów. Szpitale nie posiadały izolatek, a rozwiązania dotyczące dezynfekcji i dekontaminacji pracowników medycznych były uzależnione od możliwości danego szpitala.
W trakcie pandemii pojawiało się wiele kontrowersji związanych z zaopatrzeniem w sprzęt medyczny. Rząd, za kwotę 370 milionów złotych, zakupił ponad 2 tys. respiratorów do mechanicznego wspomagania oddechu pacjentów najciężej chorujących na COVID-19. Ostatecznie potwierdzono przekazanie zaledwie 60 sztuk takiego sprzętu do Agencji Rezerw Materiałowych. Sprawa trafiła do Najwyższej Izby Kontroli celem przeprowadzenia śledztwa w tej sprawie, jednak prokuratora umorzyła postępowanie.
Pierwsza szczepionka przeciwko COVID-19 została wprowadzona na rynek w grudniu 2020 roku na terenie Unii Europejskiej, po wcześniejszej rekomendacji Europejskiej Agencji Leków oraz zgodzie Komisji Europejskiej. Firma Pfizer wprowadziła szczepionkę mRNA i pierwsze jej dawki trafiły do Polski 26 grudnia 2020 roku. Pacjentami z grupy "0", którzy jako pierwsi mieli zostać zaszczepieni, byli pracownicy szpitali, punktów aptecznych, studenci kierunków medycznych oraz osoby ściśle związane z ochroną zdrowia.
- Kiedy wprowadzono szczepienia przeciw COVID-19 pojawiła się nadzieja, że możemy przejść w miarę bezpiecznie przez resztę pandemii. Niestety w Polsce zaprzestano działań, które miałyby na celu ograniczenie rozprzestrzeniania wirusa. Początkowo częściowo, później - całkowicie. Zaczęliśmy masowo chorować, a w okresie jesiennym 2021 roku, z powodu słabego zabezpieczenia grup wysokiego ryzyka, zmarło ponad 50 tys. osób więcej, niż w poprzednim roku. Z czasem każdy z nas zaszczepił się lub zakaził i uzyskał podstawową odporność na wirusa, co zmniejszało ryzyko ciężkiego przebiegu choroby. Niestety, w Polsce koszt tego procesu był bardzo wysoki - komentuje prof. Pyrć.
Od 4 marca 2020 roku w Polsce na COVID-19 zachorowało 6 458 046 osób. Wśród nich znalazło się 5 335 801 osób, które wyzdrowiały. Przypadki śmiertelne, do dnia 14 marca 2023 roku w Polsce, odnotowano w liczbie 119 046.
Ministerstwo zdrowia odnotowało również 176 196 przypadków ponownego zarażenia koronawirusem u osób, które wcześniej wyzdrowiały.
- W tej chwili COVID-19 przechodzi z fazy pandemicznej, do endemicznej. Na początku 2020 roku pojawił się kompletnie nowy wirus. Nowy nie tylko dla naukowców i lekarzy, ale dla naszych układów odpornościowych. Wszyscy byliśmy wrażliwi na zakażenie i nie mieliśmy żadnych mechanizmów obronnych. W efekcie choroba rozprzestrzeniała się szybko i jednocześnie zbierała śmiertelne żniwo. W latach 2020-2021 w Polsce z powodu pandemii zmarło ponad 200 tys. osób - mówi prof. Pyrć.
W ciągu trzech lat od wybuchu pandemii COVID-19 przeszedł już kilka mutacji. Do tej pory wyróżniono wariant Beta, Gamma, Delta i Omikron. Ten ostatni wciąż jest z nami, a od początku marca przybywa nowych zakażeń. Aktualnie największą liczbę chorych odnotowano na Pomorzu, wciąż są przypadki śmiertelne spowodowane przez COVID-19.
- Wirus zostanie z nami, będziemy chorować na covid, natomiast wszystko wskazuje na to, że sytuacja się normuje i ryzyko, że pojawi się nowy, groźniejszy wariant spada z miesiąca na miesiąc. Z pandemii wychodzimy na dobre, co znajduje odzwierciedlenie w decyzjach takich organizacji jak Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób, które usunęło wszystkie warianty wirusa z listy VOC - tych najbardziej niebezpiecznych. Przechodzimy do etapu stabilizacji, jednak wirus pozostaje zagrożeniem dla jednostek. Niestety, w Polsce nie mamy dostępu do skutecznej terapii, która jest standardem w cywilizowanej części świata. Osoby z grupy ryzyka mogą co prawda kupić leki prywatnie, ale nie wyobrażam sobie, żeby schorowana osoba z niewielką emeryturą, mogła i chciała pozwolić sobie na wydatek wielu tysięcy złotych - dodaje prof. Krzysztof Pyrć.
Sezon infekcji trwa, a przychodnie są zapełnione przez pacjentów skarżących się na gorączkę, katar i kaszel. Tylko w grudniu 2022 roku na grypę zachorowało 1,15 mln osób w kraju.
- W przypadku podejrzenia COVID-19 lub grypy w przychodniach wykonujemy test. Jeśli stwierdzamy grypę, której objawy trwają krócej niż 48 godzin, włączamy leczenie oseltamiwirem, ponieważ zmniejsza on ilość powikłań pogrypowych i skraca czas trwania choroby. W przypadku innych zakażeń wirusowych górnych dróg oddechowych, w Polsce nie dysponujemy lekiem działającym przyczynowo. U takich pacjentów pozostaje leczenie objawowe. Bardzo ważne jest, by wypoczywać, wysypiać się, unikać stresu. W obecnym sezonie obserwujemy zjawisko długich infekcji. Często wygląda to tak, że jedna infekcja się kończy, a następna zaraz zaczyna. Wielu pacjentów tak choruje od 3 do 4 miesięcy - mówi lek. Katarzyna Świątkowska.
- Pacjenci spokojniej podchodzą też do diagnozy związanej z koronawirusem, nie obserwuję już takiej paniki, jaka miała miejsce na początku pandemii - dodaje lek. Świątkowska.
CZYTAJ TAKŻE:
Ból gardła i ból głowy - tak teraz objawia się COVID-19
Ciężki przebieg COVID-19. Kto jest w grupie ryzyka?
Prof. Robert Flisiak: Nawet 150 tys. Polaków nie wie, że ma HCV
RSV, grypa i covid w natarciu. Po czym poznać, z czym mamy do czynienia?