Krótka historia ratownictwa w Polsce. Od zaprzęgów konnych, przez "erkę" w Nysce, aż po ultranowoczesny szpital na kółkach
Ponad 130 lat temu, żeby uzyskać pomoc medyczną, wypatrywało się karetki zaprzężonej w dwa konie i wyposażonej zaledwie w nosze. Pogotowie Ratunkowe przeszło rewolucję i dziś możemy pochwalić się wyspecjalizowaną kadrą, nowoczesnym sprzętem i pojazdami bariatrycznymi, które dzięki automatycznym noszom, dowiozą do szpitala pacjenta, który waży 400 kilogramów. To jednak nie wystarczy, by system ratownictwa działał prawidłowo. Dziś, 13 października, w święto polskiego ratownictwa medycznego, przypomnimy najważniejsze założenia działania Państwowego Ratownictwa Medycznego
Pomysł na utworzenie pogotowia ratunkowego w Polsce zbiegł się z tragicznymi w skutkach dwoma pożarami, jakie miał miejsce w 1890 roku w Krakowie. Pożary wybuchły w jednym ze składów benzyny, zlokalizowanym na Rynku Głównym, a do drugiego doszło w jednym z magazynów apteki.
W obu pożarach zginęli ludzie i to właśnie wtedy zauważono, że szybka pomoc medyczna na miejscu zdarzenia mogłaby zmniejszyć liczebność ofiar. Na pomysł utworzenia pogotowia ratunkowego w Polsce wpadł okulista Arnold Bannet, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Alfred Obaliński, a także ówczesny naczelnik straży pożarnej, Wincenty Eminowicz.
Utworzono pierwszą karetkę, która swoją stację miała w budynku straży pożarnej, a za początek jej działalności uznaje się czerwiec 1891 roku.
W roku 1904 wprowadzono pierwsze, płatne dyżury dla ochotników w pogotowiu ratunkowym, którymi początkowo byli strażacy, a od 1911 roku skład zasilany był również przez lekarzy.
Określenie zasad działalności pogotowia nastąpiło już na samym początku. Karetki miały wyjeżdżać tylko do nagłych wypadków, o czym mówił jeden z punktów regulaminu służbowego :
"Porady lekarskiej udzielać ani zapisywać recept na stacyi nie wolno, gdyż czynność pogotowia ogranicza się tylko do nagłych przypadków. Także nie wolno zmieniać opatrunków lub dawać choremu potrzebne do tego rzeczy aby sobie sam mógł zmienić".
I chociaż zapis ten wydaje się być oczywisty, to niemal pewne jest, że sto lat temu był o wiele bardziej respektowany, niż w dziejach współczesnego ratownictwa medycznego.
Wraz z upływem czasu i rozwoju technologii, w pogotowiu ratunkowym pojawiły się samochody, w których dyżurowali sanitariusze medyczni ora lekarze. Karetki wyjeżdżały do wypadków czy innych poważniejszych zdarzeń, jednak przede wszystkim ratownictwo medyczne wzywane było do zachorowań i innych problemów, w których wymagana była konsultacja medyczna.
Należy zaznaczyć, że początkowo rola karetek ograniczała się do jak najszybszego transportu chorych do szpitali. W pojazdach nie było specjalistycznego sprzętu, który umożliwiałby jakąkolwiek pomoc poszkodowanym na miejscu zdarzenia. W czasie PRL-u do transportu pacjentów służyły Fiaty 125p, w których mieściły się tylko nosze i żaden dodatkowy, specjalistyczny sprzęt. Wtedy, jak i teraz, w ratownictwie liczył się czas - każda minuta odgrywała ważną rolę u pacjenta z wypadku, dla którego to właśnie czas stanowił o "być albo nie być".
Przez wiele lat nie istniał w Polsce żaden jednolity system działalności pogotowia ratunkowego ani żadna ustawa, regulująca jego działalność. W okresie PRL, po wprowadzeniu dyspozytorni medycznych, wezwania do pacjentów spisywane były na kartkach i wystawiane dla załogi pogotowia. Karetka, wracając na swoją stację, sprawdzała, czy czeka na nią wezwanie. Jeśli dyspozytor nie miał w przygotowaniu kartek, załoga miała chwilę wolnego. Jeśli kartka z zapisanymi danymi pacjenta zagubiła się - karetka nigdy do niego nie dojechała, a jeśli kartka odnalazła się - dojeżdżała nawet następnego dnia.
W latach 80. i 90. karetka pogotowia była traktowana przez pacjentów jak przychodnia na kółkach. Lekarze z sanitariuszami coraz częściej jeździli do pacjentów, by wypisać receptę, zmienić opatrunek, przetransportować do szpitala czy po prostu zbadać, jeśli pacjent skarżył się na złe samopoczucie.
Prawdziwą rewolucję system ratownictwa medycznego przeszedł wraz z pojawieniem się pierwszych standardów opublikowanych przez Europejską Radę ds. Resuscytacji w 1992 roku. To wtedy ustalono zasady prowadzenia resuscytacji krążeniowo-oddechowej, a następnie stosowania w niej leków czy sprzętu, który z roku na rok był udoskonalany w taki sposób, by sprawdzał się w ograniczonych warunkach, jakim jest wnętrze karetki pogotowia.
Pojazdy służące za karetki wymieniane były na coraz to nowsze modele, sprzęt był udoskonalany, pojawiły się wyroby medyczne jednorazowego użytku - już bez konieczności sterylizacji igieł czy strzykawek. I chociaż zdawałoby się, że jesteśmy w posiadaniu coraz to lepszego sprzętu do ratowania ludzkiego życia, to nie zmieniło się ludzkie myślenie. Karetki wciąż wzywane były, by wystawić choremu receptę czy zmienić opatrunek.
Doczekaliśmy momentu, w którym powstała ustawa o Państwowym Ratownictwie Medycznym i w 2006 roku jasno określono zasady działania pierwszego ogniwa w polskiej ochronie zdrowia. Pojawiły się wymogi związane z wykształceniem załogi karetek i usystematyzowano do jakich przypadków powinny one wyjeżdżać.
Udoskonalenie ratownictwa medycznego miało zwiększyć bezpieczeństwo obywateli, gwarantując im natychmiastową pomoc w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia. Chociaż władza jasno określiła scenariusz, to życie pisało swój i pisze go nadal - karetki były i pozostały przychodniami na kółkach, chociaż wyposażone są w najlepszy sprzęt do ratowania życia ludzkiego.
Widząc dziś karetkę na drodze mało kto wie, że na jej pokładzie znajduje się sprzęt, jakiego nie powstydziłby się oddział intensywnej terapii. Ratownicy medyczni w Polsce są jednymi z najlepiej wyszkolonych medyków w całej Europie, a zakres ich obowiązków jest o wiele większy niż w Niemczech czy Wielkiej Brytanii.
Ratownicy dysponują defibrylatorem, respiratorem, ssakiem, wieloma lekami o różnym zakresie działania. Na pokładzie jest też specjalistyczny sprzęt do ewakuacji poszkodowanych z pojazdów po wypadkach komunikacyjnych, materace próżniowe oraz zestawy do odbierania porodów. Coraz częściej w karetce dostępne jest również USG czy specjalna maszyna do prowadzenia masażu serca.
Nie istnieje sytuacja, na którą ratownicy medyczni z polskiej karetki nie byliby przygotowani, by nieść pomoc pacjentowi, a jednak wciąż nagminnie jeżdżą do rodzinnych awantur, pijaków czy złamanego palca.
Chociaż zapis regulaminu służbowego sprzed stu lat obowiązuje w dzisiejszym ratownictwie, to medycy wciąż na wizytach domowych słyszą pytanie: "a receptę pan wystawi, bo leki się skończyły?". A jak nie wystawi (bo nie może), to jest "niemiły, nieuprzejmy" i "złożę na pana skargę".
Od początku pandemii COVID-19 nastąpił wielki zryw w pogotowiu, które stanęło na piedestale, bo jak się okazało - bez karetek zgonów z powodu koronawirusa byłoby więcej. Dotąd ci, którzy łowili skóry, porozumiewali się z zakładami pogrzebowymi i firmami ubezpieczeniowymi - stali się bohaterami narodowymi, nagradzanymi oklaskami przez społeczeństwo i władzę.
Ci, którzy do tej pory jeździli do zawałów, amputowanych w wypadkach kończyn, maltretowanych dzieci i roztrzaskanych o beton głów po upadku z dziesiątego piętra (i złamanych palców też) - zostali zauważeni i docenieni za swoją pracę i trud, jaki wkładają w każdy dwunastogodzinny dyżur.
Państwowe ratownictwo medyczne, a raczej ludzie, którzy tworzą ten system, przeżyło swoje pięć minut sławy i uznania ze strony społeczeństwa, kiedy nadeszła pandemia. Społeczeństwa, które zrozumiało, że ratownicy są nie tylko sanitariuszami od transportu do szpitala, ale realnie ratują ludzkie zdrowie i życie, podając tlen i leki, tym samym pozwalając złapać oddech i uspokoić szalejące przez duszność serce.
I chociaż publicznie wytknięto im wiele razy, że na pandemii się dorobili, otrzymując dodatek covidowy, to chwilowo stali się bohaterami. Wtedy nikomu nie przeszkadzało, że w karetce nie przyjechał lekarz, bo przecież "ci sanitariusze to się na niczym nie znają".
Aby pogotowie ratunkowe mogło działać zgodnie z celem, do jakiego zostało stworzone, społeczeństwo musi zrozumieć, jaka jest jego rola.
Załoga karetki pozostaje w gotowości, by ratować życie i zdrowie, a nie leczyć choroby przewlekłe. Notorycznie są jednak wzywani do sytuacji, które z powodzeniem pacjent może rozwiązać u swojego lekarza rodzinnego czy w poradni specjalistycznej. Coraz częściej jednak pacjenci są świadomi, że wzywając pogotowie ratunkowe mają szansę jak najszybciej trafić do oddziału ratunkowego i tam - jak im się wydaje - przejść pełną diagnostykę bez konieczności czekania w długiej kolejce.
Trzeba jednak wiedzieć, że nie tak działa system ratownictwa medycznego, a załoga ma prawo odmówić transportu do szpitala, jeśli pacjent nie znajduje się w stanie zagrożenia zdrowia i życia. Coraz częściej również dyspozytorzy, po zebraniu pełnego wywiadu od wzywającego, sugerują samodzielną wizytę w najbliższej izbie przyjęć. I nie wynika to z lenistwa ratowników czy faktu, że właśnie piją kawę na podstacji pogotowia.
Nie zarabiają też milionów, choć jak twierdzi opinia publiczna - mają dobre warunki pracy i płacy. Za ratowanie życia, zbieranie wnętrzności z ulicy, i szarpanie się z pijakami, ratownik medyczny w Polsce - po niedawnych podwyżkach - otrzymuje 5320 zł brutto.
System w Polsce jest niedoskonały, niedofinansowany i pełen braków kadrowych - to stąd wielokrotnie zapadają decyzje, że karetka do pacjenta nie dojedzie. Nie dojedzie, bo ktoś inny ma właśnie zawał mięśnia sercowego lub w wypadku samochodowym ucierpiało sześć osób. Trudno zatem oczekiwać, że w tym samym czasie znajdzie się karetka dla kogoś, kogo od trzech dni bolą plecy.
CZYTAJ TAKŻE:
"Jak ktoś ma umrzeć, to umrze" [REPORTAŻ]
Kobiety mają mniejszą szansę na przeżycie
W tym okresie dłużej poczekasz na karetkę pogotowia
Jak prawidłowo przeprowadzić resuscytację krążeniowo-oddechową