Z lasu oprócz grzybów można przynieść też kleszcze. Czy boreliozy należy się bać?
Tej jesieni Polacy tłumnie ruszyli do lasów w poszukiwaniu grzybów. I o ile latem o zagrożeniu związanym z wkłuciem się kleszcza mówi się bardzo dużo - teraz zdaliśmy się o tym zapomnieć. Tymczasem kleszcze żerują aż do pierwszych mrozów. Co zrobić, jeśli zauważmy u siebie kleszcza? Czy te pajęczaki rzeczywiście stanowią większe zagrożenie niż kiedyś? Czy borelioza naprawdę jest chorobą nieuleczalną ? I jakie jeszcze inne choroby przenoszą te pajęczaki? Odpowiada dr hab. Monika Bociąga-Jasik, lekarka chorób zakaźnych, adiunkta w Klinice Chorób Zakaźnych i Tropikalnych Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum w Krakowie.
Maria Mazurek: Czy w ostatnich latach jest więcej boreliozy?
Dr hab. Monika Bociąga-Jasik - lekarka chorób zakaźnych, zastępczyni kierownika oddziału Klinicznego Chorób Zakaźnych Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, wykładowczyni akademicka: Tak, boreliozę - chorobę wywoływaną przez krętka borrelii, bakterię przenoszoną przez kleszcze - rzeczywiście obserwujemy w ostatnich latach częściej.
Dlaczego?
- Z kilku powodów. Po pierwsze zmiany klimatu spowodowały, że kleszczy jest po prostu więcej, również jesienią i zimą - w miesiącach, w których wcześniej ten problem praktycznie nie występował. Poza tym te pajęczaki częściej niż kiedyś są zakażone krętkiem borrelii. Wreszcie: zmieniły się aktywności i nawyki ludzi. Spędzamy więcej czasu na świeżym powietrzu: biegamy, spacerujemy, uprawiamy nordic walking czy wspinaczkę skałkową. I bardzo dobrze, bo ruch na świeżym powietrzu jest dla naszego zdrowia bardzo korzystny. Ale naturalną konsekwencją częstszych wizyt w lasach czy na łąkach jest większe narażenie na ukłucie przez kleszcza.
Częściej niż kiedyś trzymamy też w domach psy.
- I to - choć świadczy o nas dobrze - również naraża nas na ukłucie przez kleszcza. Czworonogi mają wyższą temperaturę ciała niż my, są od nas niższe a dodatkowo mają tendencję do wchodzenia w wysokie trawy czy krzaki. W konsekwencji kleszcze często wędrują w ich sierści do naszych domów. Jeśli zabezpieczamy psa przed kleszczami - a u weterynarza możemy kupić specjalne tabletki - nasze zwierzęta powinny być bezpieczne, natomiast wędrujące w ich sierści pajęczaki mogą ostatecznie zdecydować się na wkłucie w naszą skórę. A my tabletek zabezpieczających nas przed kleszczami i wywoływanymi przez nie chorobami nie mamy. A choroby odkleszczowe to przecież nie tylko borelioza.
Na co jeszcze możemy zachorować?
- Przede wszystkim na kleszczowe zapalenie mózgu - chorobę wirusową, która ma bardzo szybkie, ostre przebiegi i stanowi czasem śmiertelne zagrożenie. O kleszczowym zapaleniu mózgu mówi się znacznie mniej niż o boreliozie, więc mało kto szczepi się na tę chorobę. A akurat na nią (w przeciwieństwie do boreliozy) mamy skuteczną szczepionkę.
- Poza tym w Polsce od niedawna obserwujemy też przypadki tularemii, kolejnej choroby wywoływanej przez przenoszone przez kleszcze bakterie. Coraz częściej ludzie chorują też na babeszjozę i anaplazmozę - odkleszczowe choroby do niedawna spotykane jedynie u naszych zwierząt domowych.
Jak zatem chronić się przed kleszczami?
- Na spacer do lasu warto ubrać spodnie z długimi nogawkami. Wprawdzie nie gwarantują one stuprocentowej ochrony przed pajęczakami, ale zawsze w jakimś stopniu nas zabezpieczają. Podobnie jak spreje odstraszające kleszcze i komary. Kluczowe jest jednak dokładne obejrzenie swojego ciała po przyjściu ze spaceru. Kleszcz nie wkłuwa się w nie natychmiast. Zanim to zrobi, najczęściej przez kilka godzin spaceruje po nim, szukając najlepszego miejsca do dokonania inwazji przez naszą tkankę.
Jeśli już to zrobił - nie panikujmy. Zanim zakazi nas krętkiem borrelii (o ile jest jego nosicielem, bo też nie każdy osobnik sam jest zakażony) minie doba, nawet dwie. Zatem codzienny prysznic i obserwowanie swojego ciała w teorii powinno chronić nas przed zakażeniem boreliozą.
W teorii?
- Tak, bo czasem - mimo wnikliwej obserwacji - kleszcza możemy nie zauważyć. Po pierwsze możemy paść ofiarą nimfy - młodego, małego osobnika, który bywa niewidoczny gołym okiem. Po drugie: kleszcze lubią wkłuwać się w miejsca, które są mało widoczne: za uszami, pod pachami i tak dalej. A robią to w sposób, którego możemy nawet nie poczuć - bo kleszcz, dokonując inwazji, wstrzykuje nam substancje znieczulające.
Co, jeśli udało nam się zauważyć wbitego kleszcza?
- Usuwamy go pęsetą lub specjalnym, kupionym w aptece przyrządem do usuwania pajęczaków. Zwracamy przy tym uwagę, aby kleszcz został wyciągnięty w całości, razem z głową. Nie stosujmy metod ludowych: odkręcania kleszcza czy smarowania skóry masłem albo alkoholem.
Ale ponoć kleszcz odczepia się od skóry posmarowanej masłem.
- Tylko że wcześniej może pod nią "zwymiotować", przekazując nam patogeny.
Usunęliśmy kleszcza i co dalej?
- Nic. Obserwujemy, czy mamy rumień lub inne objawy chorób odkleszczowych. Czekamy. Jeśli nic się nie dzieje, zwyczajnie zapominamy o sprawie. Najpewniej oznacza to, że kleszcz albo nie był nosicielem patogenów albo nie zdążył nam ich przekazać. A nawet jeśli zdążył - często zdarza się, że organizm sam jest w stanie "uporać się" z krętkiem borrelii i do boreliozy wcale nie dojdzie.
A czy warto po usunięciu kleszcza zanieść go do laboratorium na badanie i sprawdzić, czy był zakażony borrelią?
- Tylko po co? Z dużą dozą prawdopodobieństwa - ponieważ borrelią, w zależności od regionu Polski, zakażonych jest nawet większość kleszczy - okaże się, że wyciągnięty z ciała pajęczak rzeczywiście był nosicielem patogenu. Tylko dla nas to informacja, która praktycznie nic nie wnosi, bo to jeszcze nie oznacza, że zachorujemy na boreliozę. Takie badanie to strata pieniędzy, czasu i niepotrzebne nerwy. Mój kolega, gdy pacjenci przynoszą mu wynik badania kleszcza, śmieje się: To proszę przynieść też kleszcza, skoro mamy go leczyć.
A jeśli mieliśmy pecha - po czym poznany, że chorujemy na boreliozę?
- I tu zaczyna się problem, ponieważ objawy choroby - poza rumieniem wędrującym - są niespecyficzne i bardzo różne. To może być zapalenie stawów, problemy kardiologiczne, porażenie nerwu twarzowego, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. To są objawy, które mogą wskazywać zarówno na boreliozę, jak i wiele innych chorób, stąd o boreliozie mówimy: wielki imitator. Ona często zwodzi nas na manowce, utrudnia diagnostykę, sieje zamieszanie. Nie ma objawów charakterystycznych tylko dla niej. Poza tym jednym...
Rumieniem wędrującym?
- Tak. To zmiana skórna, która pojawia się kilka dni, maksymalnie kilka tygodni po wkłuciu kleszcza i jest zazwyczaj pierwszym - i jedynym specyficznym - objawem boreliozy.
Jak wygląda rumień?
- Na początku jak mała, czerwona grudka, która stopniowo rozszerza się i przybiera kształt pierścienia.
Jak jest duża?
- Średnica rumienia wynosi minimum pięć centymetrów, a zazwyczaj więcej. Występowanie rumienia jest jednoznacznym wskazaniem do leczenia boreliozy, nie ma nawet sensu wykonywać dodatkowych badań. Lekarz w takiej sytuacji powinien przepisać pacjentowi antybiotyk na okres dwóch do czterech tygodni i po tym czasie powinniśmy właściwie zapomnieć o sprawie. Problem w tym, że rumień możemy albo przeoczyć albo może on u nas w ogóle się nie pojawić - tak dzieje się nawet u połowy pacjentów. I wtedy w organizmie "panoszy się" krętek borrelii, o czym pacjent miesiącami - lub nawet latami - może nie mieć pojęcia. I w takiej sytuacji niestety może - co nie znaczy, że musi - dojść do powikłań dotykających różnych układów i narządów.
I rzeczywiście, zdarza się, że rozpoznajemy taką "przechodzoną", rozsianą boreliozę. Co nie znaczy - wbrew temu, co próbują nam wmówić pewne środowiska - że nieuleczalną. Z krętkiem borrelii naprawdę uporamy się, przez kilka tygodni przyjmując antybiotyk (choć oczywiście zdarza się, że bakteria zdążyła uczynić w naszym ciele trudne lub niemożliwe do odwrócenia szkody).
Skąd zatem zbiorowe przeświadczenie, że borelioza to nieuleczalna choroba?
- Ponieważ dysponujemy bardzo ograniczonymi narzędziami diagnostycznymi tej choroby. Mówiąc najkrócej: bazujemy tylko na badaniach serologicznych (metodą Elisa i Western Blot), które - abstrahując od tego, że mogą dawać nam fałszywe wyniki - badają tylko przeciwciała, a nie obecność samego krętka. Mówiąc inaczej: sprawdzają, czy mieliśmy kontakt z krętkiem borrelii, a nie czy jesteśmy chorzy. Możemy mieć przeciwciała przeciw borrelii, mimo że nigdy nie chorowaliśmy na boreliozę - bo wiele lat temu ukłuł nas zakażony krętkiem kleszcz. Możemy mieć je również wtedy, kiedy naprawdę zachorowaliśmy, ale dawno uporaliśmy się z tą infekcją. Borrelii może już dawno w naszym organizmie nie być, a badania będą wciąż wychodzić pozytywne.
Lekarz postępujący zgodnie z oficjalnymi wytycznymi i rekomendacjami - ale też kodeksem etycznym - nie będzie wmawiał pacjentowi, że obecność przeciwciał oznacza chorobę. Niestety, jak w każdym zawodzie, i w tym zdarzają się partacze. Internet zalała moda na boreliozą, a wraz z nią - zapotrzebowanie na tę chorobę. Niektórzy lekarze, nie mający nic wspólnego ze specjalizacją z chorób zakaźnych - na tym zapotrzebowaniu zwyczajnie robią biznes. Diagnozują boreliozę w oparciu jedynie o badania serologiczne lub inne nierekomendowane metody (w tym biorezonans) a potem opowiadają pacjentom, że potrzebują wielomiesięcznego leczenia. Co jest, jak może się pani domyślić, bardzo niebezpieczne.
Lekarze i naukowcy, ale też Naczelna Izba Lekarska i Rzecznik Praw Pacjenta, ostatnio dość intensywnie walczą z tym precedensem.
- Tak. I na szczęście zaczęliśmy odnosić sukcesy. Poza tym do opinii publicznej dostaje się coraz więcej rzeczowych, merytorycznych informacji na temat kleszczy i boreliozy. Coraz więcej ludzi rozumie, czym jest borelioza, czym inne choroby zakaźne, jak wygląda profilaktyka i diagnostyka. Za wcześnie, żeby ogłaszać sukces, ale powoli widać światełko w tunelu.
CZYTAJ TAKŻE:
Objawy niedoboru zwalają na wiek. Wśród nich bóle mięśni i problemy z pamięcią
Mrowienie, drętwienia i uczucie zmęczenia. Tak objawia się amyloidoza
Do tego prowadzi brak snu i przewlekły stres. Ciało wysyła nietypowy sygnał