Zawał serca nadal pozostaje najczęstszą przyczyną śmierci. Kardiolog zdradza, jak go uniknąć

- Czasem pacjenci na kontroli dziękują mi słowami: "panie doktorze, tylko dzięki panu żyję". Odpowiadam im wtedy, że żyją dzięki sobie: dzięki temu, że są sumienni, poddają się rehabilitacji, zgłaszają się do kontroli, wykonują zlecone badania, stosują ruch i dietę. Jedną z najważniejszych kwestii jest to, że nie unikają ruchu fizycznego. Każdy, czy po zawale, czy nie, powinien regularnie się ruszać - mówi prof. dr hab. n med. Stanisław Bartuś, kierownik Oddziału Klinicznego Kardiologii oraz Interwencji Sercowo-Naczyniowych Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.

Katarzyna Pruszkowska: Czy na przestrzeni ostatnich lat zmienił się profil pacjenta kardiologicznego?

Prof. dr hab. n med. Stanisław Bartuś:  - W ciągu ostatnich 20 lat kardiologia i sposoby leczenia, w tym metody interwencyjne, zmieniły się w sposób znaczący. Obecnie możemy pomagać pacjentom, którzy dawniej nie byli kwalifikowani do zabiegów kardiologicznych i kardiochirurgicznych z powodu wysokiego ryzyka powikłań. Mam tu na myśli osoby starsze, po 80 roku życia z licznymi chorobami współistniejącymi. Obecnie, dzięki postępowi jaki się dokonał w metodach leczenia, takie osoby mogą być bezpiecznie leczone.

Reklama

- Dzięki rozwojowi kardiochirurgii oraz kardiologii interwencyjnej dysponujemy metodami małoinwazyjnymi, na przykład takimi, które nie wymagają otwierania klatki piersiowej.  Dotyczy to zarówno choroby wieńcowej, jak i leczenia chorób zastawkowych. Jeszcze 15-20 lat temu na przykład zwężenie zastawki aortalnej było rozległą operacją, której często nie można było wykonać u osób starszych. Dziś takie zastawki mogą być z powodzeniem implantowane metodą małoinwazyjną, co rozwiązuje problem i przedłuża życie pacjenta.

A kto statystycznie cierpi na choroby krążenia częściej - kobiety czy mężczyźni?

W tej materii od lat właściwie niewiele się zmieniło - od lat choroba wieńcowa i zawały serca zdarzają się częściej u mężczyzn. Dzieje się tak, m.in., dlatego, że do okresu menopauzy kobiety są w pewien sposób chronione przez hormony. Jednak po przekwitaniu te proporcje zaczynają się wyrównywać. Śmiertelność w przypadku obu płci jest podobna, choć niektóre statystki rzeczywiście pokazują niekorzystne rokowanie u kobiet.

Dlaczego?

- Ponieważ przeżywalność w dużej mierze zależy od czasu, który minął od wystąpienia pierwszych objawów, do rozpoczęcia leczenia. A dysponujemy danymi, że kobiety poddawane zabiegom kardiologicznym i kardiochirurgicznym są starsze i mają więcej chorób towarzyszących, co może prowadzić do większej ilości powikłań w okresie około zabiegowym. Warto jednak zaznaczyć, że wyniki tych zabiegów przynoszą podobne korzyści u mężczyzn jak i u kobiet, również w tych najbardziej zaawansowanych zabiegach.

Czym różnią się objawy "kobiece" od tych typowych dla mężczyzn?

- Kobiety zwykle zaczynają chorować na choroby serca i naczyń w późniejszym wieku, a także mają nieco mniejszą aktywność fizyczną. Przypuszcza się, iż niektóre objawy, takie jak ból kończyn dolnych, w czasie wysiłku mogą interpretować jako zmęczenie, brak wytrenowania czy konsekwencję zaawansowanego wieku. Podobnie jest z obawami choroby wieńcowej lub obawami chorób zastawek, które często bagatelizują i udają się do lekarza dopiero wtedy, gdy choroba uniemożliwia im codzienne czynności domowe.

Zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn, nadal mówimy o tzw. "złotej godzinie" w leczeniu zawału serca ?

- Jak najbardziej. Jeżeli pacjent trafi do nas do godziny od pojawienia się bólu w klatce piersiowej z powodu zawału serca, ma dziś ogromne szanse wyjść ze szpitala z niemal nieuszkodzonym sercem. Dlatego właśnie edukujemy Polaków, żeby zwracali baczną uwagę na każdy ból w klatce piersiowej, zwłaszcza piekący czy gniotący. Niektórzy pacjenci opisują go jako ucisk, jakby ktoś na nich usiadł albo pieczenie. Jeżeli taki ból nie mija w ciągu 20 minut, nie wolno go bagatelizować. Nawet, jeśli nie towarzyszą mu inne objawy należy wezwać karetkę, bo zwykle taki ból, nawet jeżeli nie jest powodowany przez zawał, może być  niebezpieczny, a nawet potencjalnie śmiertelny.

- Zawał serca nadal pozostaje najczęstszą przyczyną śmierci. Ze statystyk Narodowego Funduszu Zdrowia, wynika, że spośród wszystkich chorych, którzy trafili do szpitala z powodu zawału serca w ciągu roku umiera ok. 15-18 proc. Dlatego Polska jest nadal w grupie krajów o wysokim ryzyku śmiertelności z powodu chorób sercowo-naczyniowych (należą do niej m.in. Czechy, Słowacja, Węgry, Litwa czy Turcja - przyp. red.). To oznacza, że w innych krajach, na przykład we Francji, obywatele umierają z powodu chorób sercowo- naczyniowych znacznie rzadziej.

Z czego wynika tak wysoka śmiertelność?

- Powodów jest wiele, jednak jednym z nich jest, powiedziałbym, dość lekkomyślny stosunek do działań prewencyjnych połączony z pewną nieufnością do proponowanego pacjentom leczenia. Weźmy na przykład statyny, które są lekami znakomicie obniżającymi poziom cholesterolu we krwi. Jednak wielu ludzi czuje opór przed ich stosowaniem, który wynika z opinii przeczytanych w Internecie. Niektóre fora prowadzą bardzo szkodliwą działalność zniechęcając pacjentów do ich stosowania. Badania naukowe potwierdzają od wielu lat, że stosowanie statyn redukuje ryzyko śmierci podczas zawału.

- Jeśli zaś chodzi o śmiertelność wśród osób, które zawał przeżyły, widzę trzy główne przyczyny. Po pierwsze, niektórzy pacjenci w ogóle nie wykupują zaleconych leków. Po drugie, nawet jeśli nawet je wykupią, to albo ich nie zażywają wcale, albo niezgodnie z zaleceniami. Po trzecie, nie stosują się do naszych rad, zwłaszcza odnośnie rehabilitacji, ruchu, i zdrowej diety. Pacjenci po zawale często boją się ruszać, ponieważ uważają, że wysiłek może negatywnie wpłynąć na ich serce. Niestety jest to pogląd sprzed 50 lat. Obecnie wiemy, że taka postawa jest dobijaniem samego siebie, bo jest dokładnie odwrotnie - ruch wzmacnia serce. Jeszcze jednym ważnym powodem jest to, że po zawale dość często potrzebne jest wykonanie dodatkowych procedur medycznych, takich jak ablacja, wszczepienie rozrusznika, kardiowertera - defibrylatora. Wszystko po to, aby zmniejszyć ryzyko śmierci sercowej w przyszłości. A są osoby, które uważają, że te zabiegi nie są im do niczego potrzebne, skoro zawał przeżyły. Tylko że kolejnego zawału mogą bez nich nie przeżyć.

Często spotyka się pan z takim oporem dotyczącym proponowanego leczenia czy przyjęcia na oddział?

- Są tacy pacjenci, oczywiście. Nikogo nie możemy zmusić do leczenia, każdy człowiek ma prawo umierać na własnych zasadach. Sam pobyt w szpitalu nikogo nie wyleczy "na dobre", potrzebna jest jeszcze współpraca lekarza z pacjentem już po powrocie do domu. Z tego powodu został wdrożony program dla osób po zawale, który nazywa się "KOS-Zawał" (koordynowana opieka specjalistyczna  w zawale serca - przyp. red.). Polega on na tym, aby dopilnować pacjentów, pokazać im, że ktoś nad nimi czuwa i sprawdza, czy stosują się do zaleceń, które otrzymali podczas wypisu z oddziału, czy poddają się rehabilitacji kardiologicznej. Regularnie zlecamy im badania krwi, sprawdzamy poziom cholesterolu, modyfikujemy dawki leków, także tych na nadciśnienie czy cukrzycę. Badania udowadniają, że wśród osób, które są objęte programem, śmiertelność jest niższa niż w grupie osób, które wraz z zakończeniem leczenia w szpitalu rezygnują z opieki medycznej sądząc, że skoro zawał przeżyli, to są zdrowi.

Czyli samodyscyplina pacjenta odgrywa kluczową rolę w redukowaniu ryzyka śmierci po zawale.

- Zdecydowanie. Czasem pacjenci na kontroli dziękują mi słowami: "panie doktorze, tylko dzięki panu żyję". Odpowiadam im wtedy, że żyją dzięki sobie: dzięki temu, że są sumienni, poddają się rehabilitacji, zgłaszają się do kontroli, wykonują zlecone badania, stosują ruch i dietę. Jedną z najważniejszych kwestii jest to, że nie unikają ruchu fizycznego. Każdy, czy po zawale, czy nie, powinien regularnie się ruszać. Osoby dorosłe niezależnie od wieku powinny dążyć do co najmniej 150-300 minut tygodniowo wysiłku w formie aerobowej o umiarkowanej intensywności lub 75-150 minut tygodniowo wysiłku o dużej intensywności. Oczywiście nie mówię o wysiłku siłowym, jak podnoszenie ciężarów, ale wysiłku typu kardio, dynamicznym, interwałowym. Taki wysiłek jest prawdziwym lekarstwem, a regularny wysiłek poprawia rokowania dotyczące długości życia.

O tym, że ruch jest zdrowy, słyszymy od dawna. A jednak wielu ludzi go unika, zarówno chorych, jak i zdrowych. Czy mógłby pan obrazowo wytłumaczyć, dlaczego wysiłek jest tak ważny?

- Zdarzają się pacjenci, którzy boją się ruszać, bo sądzą, że to może przyczynić się do kolejnego zawału. Jeżeli od czasu do czasu nasza krew płynie szybciej, wyściółka naczyń (śródbłonek) funkcjonuje lepiej. To ma niebagatelny wpływ np. na zapobieganie lub leczenie nadciśnienia, bo stałe pobudzanie śródbłonka naczyń sprawia, że są one mniej podatne na choroby takie jak miażdżyca czy nadciśnienie. Nie chcę posługiwać się specjalistycznym nazewnictwem, ale podczas wysiłku wydziela się wiele substancji, dzięki którym nasz organizm funkcjonuje lepiej. Moim zdaniem już sam fakt, że uwalniają się wtedy endorfiny, które poprawiają nam nastrój, powinien dać nam do myślenia i zmobilizować do wysiłku.

Wróćmy jeszcze do zawałów serca. W wielu artykułach publikowanych w sieci można przeczytać, że  obecne zawał przytrafia się coraz młodszym ludziom, podczas gdy kiedyś był charakterystyczny raczej dla osób starszych. Czy to prawda?

- Zawał może przytrafić się osobom bardzo młodym, podobnie jak nagła śmierć sercowa. Tak było od zawsze. Ludzie przychodzą na świat z wieloma wrodzonymi chorobami obciążającymi układ krążenia, np. hipercholesterolemią rodzinną, która może doprowadzić do zawału u osób młodych. A także skomplikowanymi arytmiami, które również mogą prowadzić do zgonu. Również dawniej oraz obecnie zdarzało się, że dzieci uważane za zupełnie zdrowe, energiczne, uprawiające sporty, nagle umierały. Różnica jest taka, że dzięki rozwojowi medycyny dopiero dziś mamy szanse rozpoznać u nich choroby, w tym genetyczne, które mogą do takiej śmierci prowadzić. Wiemy, jak choroby powstają, umiemy je rozpoznawać, a także często leczyć. To naprawdę nie jest tak, że kiedyś ludzie byli zdrowsi i silniejsi, a dziś już nie. Też chorowali i umierali.

- Mam jednak wrażenie, że dawniej ludzie podchodzili do śmierci spokojniej, z większą pokorą czy pogodzeniem się z losem. Uważano na przykład, że jeżeli ktoś przeżył jeden zawał, to miał szczęście, a gdy przeżył dwa zawały to było już pewne, że trzeci go zabije. A dziś nie dość, że potrafimy skutecznie leczyć zawał tak, by nie spowodował trwałych szkód, to jeszcze umiemy zapobiegać kolejnemu. Należy podkreślić, że dziś śmierć z powodu zawału serca zdarza się zdecydowanie rzadziej, niż dawniej.

To może jeszcze jedna teza z internetowych forów: stres może spowodować zawał. Prawda to czy fałsz?

- Może się tak zdarzyć, jednak w sytuacji bardzo mocnego stresu, na przykład śmierci bliskiej osoby. Kiedy małżonkowie przeżyli razem 50 lat i jedno z nich umiera, drugie zostaje w pustce, smutku, stresie, które mogą skończyć się właśnie zawałem. Jednak nie zawałem spowodowanym czynnikami, o których już rozmawialiśmy, jak nadmiar cholesterolu, ale obkurczeniem się głównej tętnicy prowadzącej krew do serca. To san, który można częściowo odwrócić, jeśli zastosuje się odpowiednie leczenie.

- Natomiast jeżeli przez "stres" rozumiemy codzienne wyzwania, których w życiu nie brakuje, to nie prowadzą one bezpośrednio do zawału. Jednak brak z tym związany już może prowadzić do wszystkich chorób cywilizacyjnych w tym również zawału. Niektóre duże korporacje poprzez finansowanie pracownikom kart wstępu na siłownię, zachęcają do aktywności fizycznej, bo przeliczyły, że kosztuje ich to mniej niż ewentualne zwolnienia lekarskie.

Mówiliśmy o czynnikach ryzyka - cholesterolu, podwyższonym poziomie cukru, braku ruchu, do głowy przyszło mi jeszcze palenie papierosów. Załóżmy więc, że mamy osobę, która pali, nie rusza się, ma wysoki cholesterol i myśli: "teraz to już za późno, na pewno umrę na zawał". Trafnie przewiduje swoją przyszłość?

- To zależy. Jeżeli niczego nie zmieni, szanse, że dostanie zawału, są rzeczywiście niemałe. Jednak jeżeli jednak rzuci palenie tytoniu, zacznie się ruszać, to usunie czynniki ryzyka zawału. Dzięki temu obniża ryzyko zawału. Regularne zażywanie leków przeciw nadciśnieniowych zmniejsza nie tylko ryzyko zawału, ale i udaru, który także zbiera w Polsce śmiertelne żniwo. Naprawdę mamy do dyspozycji tyle leków, dietę, ruch że możemy radykalnie, naprawdę - radykalnie, wpłynąć na to, czy umrzemy na choroby układu krążenia czy nie.

A jeśli w Polsce mamy dostęp do najnowocześniejszych metod leczenia chorób układu krążenia? Mam na myśli nie tylko leki, ale  także sprzęt potrzebny do wykonywania zabiegów inwazyjnych czy wyszkolone kadry.

- Polacy mają to szczęście, że leczenie kardiochirurgiczne i kardiologiczne rozwinęło się u nas bardzo dobrze. Mamy możliwość, by leczyć zgodnie z najbardziej nowoczesnymi wytycznymi, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

- Do każdego pacjenta musimy jednak podchodzić indywidualnie i zastanowić się, czy leczenie, nawet to najbardziej nowoczesne, przyniesie konkretnemu człowiekowi korzyść. Dlatego sam dostęp do technologii i szkoleń to nie wszystko - w każdej sytuacji trzeba patrzeć na dobro pacjenta oraz czy ryzyko zabiegu nie przewyższa ewentualnych korzyści z leczenia.

CZYTAJ TAKŻE:

Najlepsza broń w walce ze złym cholesterolem. Jego poziom padnie bez leków

Masz niskie ciśnienie, a puls jest wysoki? To może być objaw choroby

Koronarografia. Przebieg, przeciwwskazania i powikłania zabiegu

INTERIA.PL

W serwisie zdrowie.interia.pl dokładamy wszelkich starań, by przekazywać wyłącznie sprawdzone, rzetelne informacje o objawach i profilaktyce chorób, bo wierzymy, że świadomość i wiedza w tym zakresie pomogą dłużej utrzymać dobre zdrowie.
Niniejszy artykuł nie jest jednak poradą lekarską i nie może zastąpić diagnostyki i konsultacji z lekarzem lub specjalistą.

Dowiedz się więcej na temat: zawał | kardiolog
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL